Wielu poważnych ludzi zadawało sobie wiele trudu, czasu i talentu, aby się przekonać wzajemnie, że "Słomkowy kapelusz" jest arcydziełem. Pewnie tak jest. Choć gdyby sprawa była całkowicie bezdyskusyjna, nie wytaczano by takich tęgich "armat" w argumentacja jak się to od czasu do czasu czyni aby przekonać się wzajemnie o wielkości dzieła Labiche'a. Coś z takiego wahania odczuwam w spektaklu Krzysztofa Zaleskiego. Z jednej strony jest tu sporo dobrego teatru. Z charakterem, pomysłem, z rzadko dziś stosowaną konsekwencją, z rzetelnością spotykaną u nielicznych już dziś fachowców - reżyserów. Słowem wszystko to co jest warsztatową umiejętnością, co jest poczuciem rzemiosła, czy konwencji albo sceny - nie budzi niepokoju. Wątpliwości zaczynają się przy ocenie wartości i rangi samej farsy i konsekwencjach, które z tego wynikły. Zaleski chce na scenie udowodnić tezę, że skoro rzecz jest wybitna, to jest przede wszystkim ponadczasowa i uniwersaln
Tytuł oryginalny
Zjadanie kapelusza
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna nr 287