Ambitny teatr ciemnieje w oczach; nigdy zresztą nie gustował w jasnych barwach. Twórcy przedstawień mających być czymś więcej niż rozrywką wystrzegają się jak ognia naiwnej radości gry, optymistycznych przesłań, prostej sympatii do zdarzeń i ludzi. Wolą maskę sceptyka, dobrze pewnie dopasowaną do stanu ich duszy (a przy okazji chroniącą przed obwinieniem o komercję i łatwiznę). Balansują jednak na granicy, po przekroczeniu której ów manifestacyjny sceptycyzm może zwrócić się przeciw nim samym i ich dziełom. Nadmiar zgryźliwości budzi protest miast refleksji; jednolita czerń może tylko znużyć. Lęk przed ciepełkiem Na widowisko "Hej kolęda... czyli stół polski" w Teatrze Bagatela wybrałem się, tak jak zapewne inni widzowie: mając w Krakowie wolne popołudnie i chcąc posłuchać kolęd w wykonaniu m.in. laureatów Przeglądu Piosenki Aktorskiej, Katarzyny Jamróz i Przemysława Brannego. Tymczasem godzinny spektakl w większym
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 11