Jak w soczewce widać w Lubuskim Teatrze to, co najgorsze w tzw. teatrze repertuarowym. Na pierwszy plan wysuwają się układy i znajomości. Znani aktorzy - Zdzisław Wardejn, Anna Seniuk i Jerzy Bończak - najpierw grają główne role w spektaklach, by w następnym sezonie brać zlecenia na reżyserię. I nie liczy się, że choć jako aktorzy mają sporo do powiedzenia, to w reżyserii nie stać ich na nic ponad poprawność.
Zielonogórski teatr przemknął przez sezon niezauważenie. Na poważne premiery zapraszał zaledwie dwukrotnie. O pozostałych dwóch przypadkach, z własnymi produkcjami parakabaretowymi, nawet nie warto wspominać. Fakty są przygnębiające. Teatr z 2,5 mln zł budżetu był w stanie pokazać w całym sezonie tylko ograny wszędzie "Ożenek" i komedię "Łgarz" [na zdjęciu] Goldoniego, którego w zasadzie oprócz amatorskich scenek szkolnych nikt dziś nie wystawia. O ile nasza scena nigdy nie była w czołówce, to ostatnim sezonem potwierdziła, że jej miejsce jest w ogonie polskich teatrów. Smutno się robi ma myśl, że zielonogórska scena umiera. Jej głos w polskim teatrze, który łapie drugi oddech, nie jest słyszalny, bo nawet nie stara się zabierać. Jak w soczewce widać u nas to, co najgorsze w tzw. teatrze repertuarowym. Na pierwszy plan wysuwają się układy i znajomości. Znani aktorzy - Zdzisław Wardejn, Anna Seniuk i Jerzy Bończak - najpierw grają gł