Niemal 150 lat temu, podczas spektaklu "Słomkowego kapelusza'', pewien widz tak dobrze się bawił, że umarł ze śmiechu. W Starym Teatrze nie ma o to obawy Sztuka Eugene'a Labiche'a to arcydzieło farsy. Od paryskiej premiery w 1851 roku do dziś zachwyca pokolenia ludzi teatru. W Polsce z pewną przerwą - bo w dwóch poprzednich dekadach sztuki tego autora podobnie jak Scribe'a i innych twórców farsy - odrzucane były przez opiniotwórczą publiczność jako zbyt lekkie, nie licujące z posłannictwem teatru. Prawda, że w "Słomkowym kapeluszu" nie chodzi o nic ponad rozśmieszającą do łez, wspaniale opowiedzianą anegdotę. To absurdalna historia poszukiwań rzadkiego włoskiego kapelusza, w które zaangażowany jest pan młody, wiodący za sobą po całym Paryżu osiem dorożek z własnym orszakiem weselnym. Dlaczego za tę sztukę zabrał się Andrzej Wajda? Ponieważ widzi w niej arcydzieło nieposkromionego, nie służącego nikomu i ni
Tytuł oryginalny
Zgnieciony kapelusz
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 116