Wydarzeniem teatralnym mijającego sezonu jest "Ślub" wg Gombrowicza na małej scenie Teatru Narodowego w Warszawie. To drugie dzieło teatralne Jerzego Grzegorzewskiego na scenie narodowej - i drugi poruszający bolączki współczesności dramat. Właściwie jest to sceniczny traktat o zaślubinach życia z grobem, a zarazem o końcu historii i tożsamości człowieka.
Bohaterem dramatu Gombrowicza jest Henryk powracający w świat pamięci, w przeszłość; by restytuować wiarę i wartości przodków. Czy jest to tylko jego sen o uniwersaliach, czy może halucynacja - gra podświadomości? Nie wiemy. Nic tu nie jest konkretne, oznaczone. Nawet spadochron - obraz, którym Grzegorzewski otwiera swój "Ślub" jest tyleż konkretnym ekwipażem Polaków, którzy brali udział w desancie armii alianckiej podczas II wojny światowej, co metaforą pawich snów, niejasnych przeczuć, zmienności. A w dole szerzy się jama, przepastny lej po bombie, grób. To, co niskie - ale i ostateczne. Może dlatego właśnie pusta wyrwa zapadni zajmuje centralne miejsce w scenerii spektaklu. Już w samej obsadzie tkwi klucz do interpretacji przedstawienia. Rolę Henryka gra Jan Peszek, a młodszy od niego Zbigniew Zamachowski wciela się w postać Ojca. Na kliszy pamięci ojciec i matka Henryka są wciąż młodzi, tylko świat i ich otoczenie uległo degradacji, ze�