"Zemsta" w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Polskim w Warszwie. Pisze Barbara Hirsz w Trybunie.
W Teatrze Polskim dobrze się znają z Aleksandrem Fredrą. Stąd tyle pretensji do nieudanej "Zemsty" klanu Kilianów. Lubić poetę i źle go wystawić, to teatralny grzech. Intencje inscenizatorów są czytelne. Spektakl miał być podsumowaniem drogi artystycznej. Na stylizowanej bajkowo "Zemście" wiruje Kilianowa obrotowa scena niczym zaczarowane koło staropolsko-współczesnych śmieszności i wad. A pan Fredro opowiada polską naszą bajkę wieczną. O tym, że mamy tyle partii politycznych, a dziury w płocie nie ma kto naprawić. Jednak wystawna scenografia przytłoczyła reżysera i aktorów. A może nie znalazła w nich silnych partnerów. Bez ciekawej adaptacji oraz fredrowskiego ensamblu Polski przegrał na własne życzenie. Gdy teatr strzela kulą w płot, tej dziury Fredro nie załata. Pozostaje w pamięci kilka dowcipów. Bajecznie długie, aż do ziemi, rękawy w kontuszach Milczka i Cześnika, charakteryzujące butę skłóconych panków. Malownicza walka o mur