Dawno już żaden reżyser polski formatu Jerzego Krasowskiego nie zajmował się "Zemstą". Dawno, bardzo dawno wygasły spory istotne; ostatni bój o "Zemstę", w którym o coś naprawdę przeciwnikom chodziło, a zrodzony z wydarzenia scenicznego bezpośrednio, rozegrał się trzydzieści osiem lat temu: z okazji przedstawienia w Ateneum, które przeszło do historii jako "Zemsta" Jaraczowa (choć reżyserem był Chmielewski). Próby z okresu socrealizmu nic trwałego do "Zemsty" nie wniosły. Odnowa teatru też poszła innym zgoła torem, omijając w zasadzie Fredrę (jedyny bodaj wyjątek godny pamięci to "Dożywocie" u Axera). Stale przecież grywano "Zemstę" w różnych zakątkach kraju jako lekturę szkolną i co parę lat jako "koncert" gwiazdorski - od święta. Mogło się jednak wydawać, że arcydzieło Fredry przestało być dla polskiego teatru problemem artystycznym. Stało się problemem rzemiosła. To napisawszy spostrzegłem, że krzywdzę Józefa Grudę, który
Źródło:
Materiał nadesłany
"Odra" nr 5