Pośród morza informacji o koronawirusie rozlewających się w telewizji znalazła się nowa inscenizacja Fredrowskiej "Zemsty". Nie sugeruje to wcale, że jej realizatorzy pozwolili sobie tytuł ten zinterpretować jako odwet kogoś na kimś za pandemię - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.
Niewątpliwie zrobiłby tak któryś z teraźniejszych reżyserów operowych, aby "ratować od wyginięcia" gatunek liryczny, a czytając bez ogródek, choćby na chwilę zaistnieć w oczach garstki swych zwolenników. To komediowe arcydzieło Aleksandra Fredry z roku 1834 doczekało się dwóch wersji filmowych, pięciu realizacji telewizyjnych, niezliczonej liczby premier teatralnych, z których co najmniej kilkanaście widziałem w swym długim już przecież teatralnym żywocie. A jednak ta ostatnia premiera "Zemsty" w Teatrze Telewizji zaskoczyła mnie i wprowadziła w podziw. Zwłaszcza jeśli chodzi o sposób transmisji komediowej klasyki do dzisiejszego widza, bez zmieniania miejsca akcji, tożsamości występujących postaci, a nawet epoki, w której rozgrywa się fabuła. Tak czynią bezmyślnie lub cynicznie dopuszczani do głosu operowi "rewolucjoniści", dzięki czemu mamy "Halkę" na Haiti albo w hotelu "Kasprowy", natomiast "Straszny dwór" rozgrywany jest w latach d