Pamiętają państwo jeszcze Sławomira Pietrasa? Tak, to ten były dyrektor Teatru Wielkiego, który w początkach tego roku skonfliktował się z dyrektorami artystycznymi Kordem i Trelińskim i w rezultacie został wyrzucony. Otóż jest to prawdopodobnie jedyny przedstawiciel środowiska muzycznego, który szczerze się cieszy się z powodu ostatnich wydarzeń w Operze Narodowej, to jest nominacji dla Janusza Pietkiewicza i odejścia Mariusza Trelińskiego - pisze Roman Pawłowski w felietonie z cyklu Kocham Teatr w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Pietras udzielił w tej sprawie wywiadu dla tygodnika "Przegląd", w którym nie ukrywa mściwej satysfakcji. Trelińskiego nazywa "człowiekiem podejrzanym o talent", a jego działalność "zawłaszczaniem polskiej sceny za polskie pieniądze". O swojej ośmiomiesięcznej dyrekcji w Warszawie mówi, że było to "zmaganie z szaleńcami i sabotażystami", natomiast o Januszu Pietkiewicz wypowiada się z najwyższym uznaniem graniczącym z wazeliniarstwem. Na pytanie, jaki powinien być repertuar Teatru Wielkiego, odpowiada po prostu: "Powinno być tak, jak ustanowi mój następca, Janusz Pietkiewicz". Pietras ze swoim wyczuciem elegancji i lojalności zawodowej przypomina mi innego teatralnego pieniacza - Rejenta Milczka, który przeszedł do historii teatru nieśmiertelną frazą "Czapkę sprzedam, pas zastawię, a Cześnika stąd wykurzę". Podobnie jak Milczek były dyrektor cieszy się z krzywdy wyrządzonej jego wrogowi i kibicuje jego przeciwnikom. Podważa talent Trelińskieg