Wszędzie tam, gdzie są aktorzy przestrzegający ślepo paragrafów dyscypliny aktorskiej, wszędzie tam mogą powstawać zespoły i teatry.
Tam, gdzie cichnie tykanie Zelwerowego zegarka, rozpadają się zespoły, a teatry giną - pisał Erwin Axer w Listach z teatru.
Przed dawnymi laty, w szkole teatralnej, przydarzyła mi się rzecz straszna. Mieliśmy nocną próbę po wykładach i powierzono mi pieczę nad kluczem do wejścia do szkoły. Po próbie miałem te klucze oddać woźnemu na dole, przy windzie. Zapomniałem. Rano zachorowałem na grypę i dopiero po czwartej, kilka minut przed rozpoczęciem lekcji przypomniałem sobie o nieszczęsnych kluczach. Oblał mnie zimny pot. W dwie minuty później w płaszczu narzuconym na pidżamę (luty) pędziłem taksówką w kierunku Trębackiej. W oczach miałem koszmarną wizję: cztery piętra wiodące do szkoły zatłoczone kolegami. Ja w mojej pidżamie pnę się coraz wyżej ścigany setkami oczu po tej drabinie udręczeń, na szczycie której stoi sam Zelwer z zegarkiem w ręku, przeszywający mnie umarłego za życia wzrokiem bez litości. Nic podobno się nie stało. Olbrzymia klatka schodowa gmachu przy Trębackiej dziesięć była pusta. Drzwi wyważono pewnie przed godziną. Zelwer stał rze