Lubił kobiety, dobre ciuchy i alkohol. Specjalizował się we włamaniach do peweksów i kradzieżach polonezów. Mówili na niego "Szaszłyk" a właściwie "Saszłyk", bo lekko seplenił. O Zdzisławie Najmrodzkim, przestępcy, który obrósł legendą, Teatr Miejski w Gliwicach przygotowuje spektakl - pisze Anna Malinowska w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Czarny, gęsty wąs, skórzana marynarka, łańcuszek na szyi i papieros w dłoni. Mężczyzna spaceruje po centrum Gliwic. Zostawia za sobą chmurę zapachu najlepszej wody kolońskiej. Nazywa się Zdzisław Najmrodzki. Urodził się w 1954 roku na kielecczyźnie. Ojca nie znał, wychowywała go matka. Kilka razy razem z synem zmieniała miejsca zamieszkania, aż wreszcie osiedli w Gliwicach. Zdzisław skończył tu szkołę zawodową, wyuczył się na mechanika samochodowego. Po szkole dostał bilet do wojska. Dowódcy w jednostce docenili jego sprawność fizyczną. Proponowali mu nawet, żeby został komandosem. Zdzisław nie był zainteresowany, po służbie wrócił do Gliwic. Marzył, żeby zostać kierować rajdowym. Lubi się bawić Ma dosyć polskiej siermięgi i szarzyzny. Chce wyjechać, najlepiej do Australii, która sobie wyobraża jako miejsce z wiecznym latem i pięknymi plażami. Ale to tylko marzenia. W 1976 roku żeni się, ale małżeństwo nie trwa długo.