EN

24.01.2024, 10:22 Wersja do druku

Zdemaskowanie

„Taśmy rodzinne” Macieja Marcisza w reż. Piotra Pacześniaka w Teatrze Polskim w Poznaniu i „Podwójny z frytkami” Jana Czaplińskiego w reż. Piotra Pacześniaka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Szymon Kazimierczak, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Monika Stolarska/ mat. teatru

Wchodząc do Malarni poznańskiego Polskiego szybko orientujemy się, że nie spektakl się tu odbywa, ale wernisaż. Do ręki dostajemy kieliszek wina i przez pierwsze minuty chodzimy swobodnie po niewielkiej, wybielonej przestrzeni, oglądając video-arty młodego artysty Marcina Małysa. W prawym skrzydle pomieszczenia z ekranu telewizora słuchamy opowieści jego Babci Jadzi, która zwrócona twarzą do kamery wspomina, jak pewnej zimy, w letnim obuwiu uciekła z domu przed bijącym ojcem i bierną matką. Naprzeciw inna wideoinstalacja, na podłodze cmentarzysko pustych plastikowych butelek po szamponach, na ekranach powyżej – filmy przedstawiające mycie włosów drugiej osobie. Ta pozornie błaha czynność pokazuje – jak dowiadujemy się z kuratorskiego opisu – nieostrość granic między rodzicielską opiekuńczością a rodzicielską przemocą.

Teatr zaczyna się niepostrzeżenie. Reżyser Piotr Pacześniak prowadzi te „przejściowe” sekwencje niezwykle delikatnie, gdzieś z tłumu wyłania się i wita nas deczko pretensjonalna kuratorka (Monika Roszko). Ubrana w pstry różowy żakiet i dresowe spodnie, gładko produkuje kuratorską mowę-trawę. Gdy zaprasza na scenę neurotycznego młodego artystę (Daniel Namiotko) wiemy o nim już całkiem sporo. Na sali obecna jest i jego rodzina: ojciec (Michał Kaleta), matka (Alona Szostak) i siostra (Aleksandra Samelczak). Z lekka zmieszani wymową wystawy, wygłaszają kurtuazyjne pochwały i strzelają niezręcznymi uśmiechami. Atmosfera zaczyna gęstnieć, gdy okazuje się, że ów wernisaż jest tak naprawdę pułapką na myszy – artysta postanawia zdemaskować swojego ojca i matkę jako sprawców fizycznej i psychicznej przemocy, której doświadczał jako dziecko. Gdy oboje zaczynają rozumieć, że sztuka Marcina jest wymierzona w nich, i to ich życie stało się motywem artystycznego przetworzenia, przechodzą od zakłopotania publicznym obnażeniem, przez jawną agresję, po histeryczne próby obrony.

Poznański spektakl nie jest adaptacją powieści Macieja Marcisza w ścisłym sensie. Piotr Pacześniak porwał się na zadanie ambitne i twórcze: pokazał zdarzenie, które w powieści nie jest opisane wprost, choć jest kluczowe i wiele się o nim mówi. Taśmy rodzinne to właśnie tytuł wystawy Marcina Małysa – trzydziestoletniego artysty, chłopaka z zamożnego domu, który zmaga się z głębokim żalem do przemocowego ojca. Ten bił syna dotkliwie w atakach furii, choć jednocześnie całej rodzinie zapewniał naprawdę dostanie życie – dorobił się na fali prywaciarskiego boomu we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Tytułowe „taśmy” to nagrania VHS, które rodzina Małysów nagrywała podczas Świąt i spędów rodzinnych. Dla Marcina stanowią swego rodzaju wehikuł pamięci o dzieciństwie i toksycznej relacji z rodzicami. W poznańskim spektaklu bohater pokazuje te taśmy w trakcie swojego wernisażu, wraz z komentarzem demaskującym ojca-predatora, matkę-milczkę i siostrę konformistkę.

U Pacześniaka powoli jednak gubi się to, co stanowiło o sile prozy Marcisza: zniuansowanie. Reżyser i zarazem autor scenariusza oparł rysunki bohaterów na fundamencie stworzonym w powieści, ale nie zdołał pokazać, jak splątana bywa relacja kata i ofiary, jak niewiarygodne napięcia ujawniają się między członkami rodzin doświadczających domowej przemocy. U Marcisza precyzyjnie wypunktowane są też międzypokoleniowe i międzyludzkie konflikty w patrzeniu na współczesny świat. W pewnym momencie brat protagonisty (nieobecny w spektaklu) w emocjach mówi, co sądzi o współczesnej kulturze terapeutycznej i wyrastającej z niej sztuce: „ty i twoi porąbani znajomi, wszyscy z depresją albo schizofrenią, uważacie że ekspresja, ekspresja waszych uczuć, was ocali. Że jak wyrzygasz siebie, to od tego świat będzie lepszy. Wszyscy na psychoterapii, wszyscy skrzętnie analizują, a potem wyrzygują”. W poznańskim spektaklu takie dotkliwe obserwacje, które – czasem w sposób kontrowersyjny – dotykają istoty współczesnych napięć światopoglądowych, miałyby szansę się zmieścić. Ale te szanse często bywają przegapiane.

Jednym z takich momentów jest konfrontacja kuratorki z Ojcem – między aktorami na krótką chwilę zapala się prawdziwy konflikt, kuratorka zaczyna być adwokatką milczącego artysty, który sam nie potrafi się obronić, bo jedynym językiem jaki zna, jest sztuka. Jednak konflikt ten szybko gaśnie niezasilony kawałkiem dobrego dialogu, który mógłby przecież opowiedzieć o odmiennych stosunkach dwóch pokoleń do przemocowych zachowań. Ojciec grany przez Kaletę spełnia się tymczasem jedynie w gwałtownych wybuchach agresji miotając skórzanym pasem, zaś kuratorka Moniki Roszko w panice rozdaje widzom ulotki z numerem telefonu zaufania. Gdy następuje druzgocąca klęska Ojca, który zaprzepaszcza cały rodzinny majątek, nie słuchając córki radzącej mu, by nie inwestował w fasolę i nie zastawiał domu; gdy wreszcie pojawia się wątek Łukasza (Alan Al-Murtatha), którego miłość dodaje Marcinowi skrzydeł, pozwala w końcu przełamać milczenie i wypowiedzieć siebie – protagonista okazuje się rozczarowująco miałki. Tak jakby ów artystyczny gest demaskacji ujawnił jeszcze inną prawdę: że on sam ulepiony jest niemal wyłącznie z poczucia żalu i krzywdy.

fot. Karolina Jóźwiak

*

Demaskatorski ton obecny jest także w warszawskim spektaklu Piotra Pacześniaka, czyli w Podwójnym z frytkami. I tak jak w poznańskiej Malarni, teraz na Małej Scenie Dramatycznego reżyser znowu wrzuca nas w jakby nieteatralną rzeczywistość. Siadamy przy barowych stolikach mając przed oczami znajomo wyglądający ołtarzyk, mamiący nieśmiertelnym symbolem Zachodu, czyli pszenną bułką przełożoną wołowym mięsem. Podaje nam się tu frytki w charakterystycznych, czerwonych opakowaniach, z głośników sączą się duchologiczne syntezatory, a wokół zawadiacko objeżdża na wrotkach clown (Konrad Szymański) wystylizowany na ikoniczną maskotkę sieci fast foodów, który wszakże kojarzyć się może i z potwornym bohaterem horroru IT. Atmosfera jakaś odświętna, nawet panie obsługujące stoliki (Marianna Linde i Lidia Pronobis), pytają znacząco, czy się cieszymy – bo jeśli nie, zawsze możemy powiększyć zestaw. Dziennikarka (Agata Różycka), która przyszła relacjonować wiekopomne wydarzenie, niby bada nastroje społeczne, choć po prawdzie także nam to całe „cieszenie się” trochę wmusza. Zaraz pojawi się i pretensjonalny architekt (Michał Sikorski) snujący wizje o tym, jak właśnie projektowane są nasze zbiorowe marzenia. Jesteśmy oto świadkami otwarcia pierwszej w Polsce restauracji McDonald’s. Historia lokalna i mocno symboliczna, wydarzyła się przeszło trzydzieści lat temu, dosłownie po drugiej stronie ulicy Marszałkowskiej.

Najistotniejszym punktem odniesienia jest dla twórców Podwójnego z frytkami postać Jacka Kuronia, który faktycznie brał udział w tym osobliwym święcie. Gra go Katarzyna Herman – w charakterystycznym dżinsowym stroju, trafnie imitując zachrypnięty tembr głosu ówczesnego ministra pracy i polityki socjalnej. Jan Czapliński, autor scenariusza, centralnym wydarzeniem uczynił zaś przecięcie wstęgi, otwierające symbolicznie Polskę na kapitalistyczny rynek i towarzyszące mu entuzjastyczne przemówienie Kuronia, witającego nas w „dziejowej chwili”, w punkcie „w którym to się urzeczywistnia”. Sekwencja ta powtarza się w spektaklu kilkukrotnie, ba, jej zapętlenie jest głównym zabiegiem dramaturgicznym całości.

Uroczyste otwarcie fastfoodu powtarza się w coraz to bardziej fragmentarycznych, zniekształconych wariantach, by na naszych oczach rozpłynęła się mrzonka o wspaniałych szansach i perspektywach w postkomunistycznej rzeczywistości. Rozpływa się w groteskowych przechwałkach nad modnymi torebkami i licytacjach pracownic restauracji, czy ów wspaniały produkt jest prawdziwy czy też podrobiony. Ze spektaklu przebija też rozczarowanie charyzmatycznym liderem lewicy, który jeszcze przed chwilą na ulicach karmił ubogich grochówką, by teraz fetować kapitalistyczną markę, która szybko stanie się synonimem podłych warunków pracy i wyzysku, zwłaszcza młodszej części społeczeństwa. (Spektakl oglądałem dwa dni po formalnym odwołaniu Moniki Strzępki z funkcji dyrektorki Teatru Dramatycznego i niespodziewanie gorzko zabrzmiały w nim wątki niesmaku postawami ideowców – choć prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czy taka właśnie była tego wieczoru intencja wykonawców).

Dynamicznie zagrany i osobliwie atrakcyjny spektakl Piotra Pacześniaka w pewnym momencie, podobnie jak ma to miejsce w poznańskich Taśmach rodzinnych, dostaje zadyszki. Sens jałowego krążenia korowodu ludzików z wrotkami na stopach, czy powtarzania uroczystego przecinania wstęgi, staje się czytelny stosunkowo szybko. Chciałoby się w dalszej części dostać opowieść jeszcze bardziej splątaną i dotkliwą, niż tylko fetyszystyczną zabawę rekwizytami epoki i popularny dziś rewizjonizm dzikich najntisów, które uformowały świat przynajmniej dwóch pokoleń Polaków.

Chociaż w obu spektaklach są niewykorzystane szanse na powiedzenie czegoś więcej, prace dwudziestopięcioletniego reżysera obejrzane obok siebie ujawniają ciekawy talent. Najbardziej widoczną cechą stylu Pacześniaka wydaje się oryginalne podejście do przestrzeni, w którą widz jest angażowany, jakby stanowiła jakiś alternatywny wariant rzeczywistości. Ale najcenniejsze jest to, że zajmując się tak kompletnie różnymi opowieściami, reżyser potrafi być wierny ważnym dla siebie tematom. Mam wrażenie, że w obu spektaklach kluczowy jest temat niespełnionej dojrzałości. W Taśmach… nieopierzony artysta nie może uwolnić się od widma traumatycznych doświadczeń dzieciństwa, usiłując egzorcyzmować je w planie sztuki, by stać się naprawdę wolnym człowiekiem. W Podwójnym… podobne fiasko obserwujemy w planie społeczno-politycznym: po 1989 roku zamiast budować dojrzały system oparty na społecznej sprawiedliwości i równej dystrybucji dóbr, zbudowaliśmy raczej kolejny opresyjny system, oparty na żądzy posiadania. Pacześniak w obu spektaklach pragnie też demaskować fasadowość materialnego dobrobytu oraz mit, że stanowi on esencję ludzkiej wolności. To historie, które łatwo zbanalizować, ale bez wątpienia warto dziś podejmować próby ich opowiadania.

***

Marcin Marcisz TAŚMY RODZINNE. Adaptacja i reżyseria: Piotr Pacześniak, scenografia i kostiumy: Łukasz Mleczak, wideo: Natan Berkowicz i Stanisław Zieliński, reżyseria światła: Monika Stolarska, muzyka: Kuba Karaś. Prapremiera w Teatrze Polskim w Poznaniu 19 kwietnia 2023. 

Jan Czapliński PODWÓJNY Z FRYTKAMI. Reżyseria: Piotr Pacześniak, dramaturgia: Jan Czapliński, scenografia: Łukasz Mleczak, kostiumy: Zofia Wygnańska, wideo: Natan Berkowicz i Stanisław Zieliński, choreografia: Krystyna Lama Szydłowska, muzyka: Michał Zachariasz, reżyseria światła: Piotr Pacześniak, Łukasz Mleczak i Stanisław Zieliński, współpraca dramaturgiczna: Maciej Bogdański. Premiera w Teatrze Dramatycznym m. st. Warszawy 1 lipca 2023.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne