"Urodził się i to go zgubiło" w reż. Antoniego Libery w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Tadeusz Nyczek w Przekroju.
Cóż, trzeba to wreszcie głośno powiedzieć: nawet i Beckett się zestarzał. Ja wiem, że tym jednym zdaniem zrobiłem sobie z Antoniego Libery, Wielkiego Strażnika Pieczęci i Głównego Beckettologa Europy, śmiertelnego wroga. Ale nic nie poradzę. Wolę zginąć z ręki Libery, niż przyznać, że mnie jednoaktówki Becketta w jego spektaklu cokolwiek obchodzą. Wręcz nudzą mnie absolutnie i nieodwołalnie. Bo cóż, że są o śmierci, a raczej o umieraniu, jak wiele utworów Największego Dramaturga. Żeby mogły być o prawdziwej śmierci, najpierw muszą być o prawdziwym życiu. Bo ktoś to musi nam opowiadać i zająć nas tym opowiadaniem. A postaci, które to winne czynić, same są martwe na amen. Stoją, chodzą, siedzą, mówią, ruszają ustami, ale nic, nic, pustka, nuda, puste słowa, puste gesty. Żadnego konkretu, wyłącznie aluzje do tego, że kogoś nie ma albo zaraz nie będzie. A z samych aluzji nie da się jeszcze zbudować niczego interesującego dłu