"Och, Pinokio" w reż. Macieja Wojtyszki w Operze Krakowskiej. Pisze Tadeusz Płatek w Gazecie Krakowskiej.
Przedstawienie rozpędzało się powoli; przed przerwą bywało sennie, jak w scenie ze stołem-szubienicą. W sztuce dla dzieci to grzech śmiertelny. Na szczęście, po antrakcie atmosferę odświeżyły telebimy z wyświetlanymi animacjami telewizyjno-komputerowymi i niezłe sceny grupowe, w których ujawnił się kolorystyczny zmysł Kazimierza Madera - twórcy kostiumów i scenografii. Chór zbity w ciasny układ wyglądał świetnie, jednak patrząc na każdy kostium z osobna, trudno było dostrzec wiele cech wspólnych z dzisiejszą modą młodzieżową. Czapki z daszkiem do tyłu są dziś stanowczo demode, a fioletowe dresy jedynie grozę mogą budzić na podmiejskich osiedlach. Co do grozy, było jej stanowczo za mało. Poza smaczną sceną, w której smutni panowie przychodzą po zwłoki Pinokia z plastikowym, czarnym workiem, było zbyt grzecznie. Spektakl parł do przodu dzięki dwóm gwiazdom. Jak zawsze mogliśmy liczyć na ognisty temperament i fantazję Bożeny