Było to na kształt snu. Wyrazistego, ostrego, chwilami histerycznie "namacalnego" snu. Nie jestem, oczywiście, pewien, czy oniryczne widowisko rozpoczyna się natychmiast, po podniesieniu żelaznej kurtyny (czarna, zgrzytliwa brama snów...), czy też pierwsze wejście Henryka odbywa się na jawie. Chyba tak, skoro najpierw z horyzontu prześwieca dzienny całkiem widok. Henryk wtacza na scenę ogromniastą oponę, obok stoi coś na kształt prowizorycznego schronu, akcesoria wojskowe organizują atmosferę miejsca. Henryk siada po chwili na oponie. I zaczyna się. Psychomachia, taniec rozigranej wyobraźni. Henryk śni powrót do domu z frontu po latach wojny, wewnętrznie przeżywa (a raczej: przeżywa mu się, bo w podświadomym rozluźnieniu myślenia o domu, ojcu i ojczyźnie) swój brak zgody ze swoimi, na swoich, na siebie wśród nich. Po serii wydarzeń, gdy jakby wyczerpał się generatywny ładunek kompleksu ojca i ojczyzny, Henryk rezygnuje z gry w
Tytuł oryginalny
Zbyt dobry teatr
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura Nr 19