Pokochałem to przedstawienie. Te pięć dziewczyn utalentowanych na maksa, że każda może śpiewać na dowolnym festiwalu. To były dla mnie kotwice. Uśmiechałem się bez przerwy - o spektaklu "Beniowski. Ballada bez bohatera" z Teatru Nowego w Poznaniu, pokazanego na 39. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, pisze Zbigniew Hołdys.
Wczoraj byłem zbyt zmęczony, by napisać coś więcej o spektaklu "Beniowski. Ballada bez bohatera" , na którym nieoczekiwanie się znalazłem w Teatrze na Woli. A należy się. To, co wczoraj napisałem (jest gdzieś tam niżej), to zaledwie fiszka. Metryczka. Jak zwolnienie lekarskie, że byłem chory i ozdrowiałem. Zostałem zaproszony przez p. Dorotę Buchwald, dyrektorkę Instytutu Teatralnego, kuratorkę ogromnej części Warszawskich Spotkań Teatralnych. To ona wybrała tę sztukę do przeglądu i przywlokła cały Teatr Nowy z Poznania na uklepaną ziemię niebezpiecznej, zdeczka zblazowanej Warszawki. Ale spoko: poza zdaniem wypowiedzianym przez jednego 30-latka - "Ciekawe czy będzie pokaz lewactwa", żaden odjazd nie nastąpił. Na widowni sporo znanych osób, aktorów i reżyserów, oraz jeden szalenie groźny krytyk, prywatnie mój kumpel z czasów hipisowskich, który na szczęście nie odezwał się ani słowem. Mnie poproszono jako muzyka, bym skomentował in