"Woyzeck" w reż. Andrzeja Domalika w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Nie pamiętam dobrze - i nie dziwota, w końcu naukę chemii pobierałem wiek temu - nie pamiętam, nie chce mi się encyklopedii niepokoić, umówmy się więc, że był to sześcian. Ażurowy, prawie nic nie ważący, wielkości turystycznego telewizorka. Ażurowy? Za dużo powiedziane. Sama ażurowość! Bez mała - tylko przeźroczystość! Osiem plastikowych kulek nadzianych na dwanaście plastikowych rurek. Wnętrze? Nic. Ściany? Też nic. I Boga czcić! Przez klocka tego dobrze było widać niepokojąco malownicze oddechy pani profesor, co nad klockiem wykładała: "oto sól, NaCl, chlorek sodu, krystalizuje w układzie regularnym, sól, model cząsteczki soli, trójwymiarowy schemat poglądowy - kulki to atomy, a rurki to wiązania"... Owszem, bywa, że sztuka budzi pamięć, lecz do głowy mi nie przyszło, iż akurat na wyreżyserowanym przez Andrzeja Domalika "Woyzecku" Georga Büchnera wróci do mnie moje, by tak rzec, chemiczne dzieciństwo. Idąc na przedstawienie