Melancholia, pokorna, groteskowa, przejmująca, a czasami nijaka. Gros jej odcieni wywołali na scenie Teatru Horzycy aktorzy z reżyserem Andrzejem Bubieniem. To inny Czechow niż ten, do którego wielu widzów przyzwyczaił Teatr Telewizji.
Nie ma wiklinowych mebli, białych garniturów i tej całej sielskości, zdolnej rozpuścić duszę. Jest bardziej surowo, północnie. Ściany wiejskiego dworku Sieriebriakowa scenograf Elżbieta Terlikowska zbudowała z pordzewiałej miejscami blachy. Wiszą na nich ikony, sepiowe fotografie odeszłych, z dziesiątkami świeczek i zioła. Nad tym wszystkim mnóstwo brudnych okien w smętnych ramach - taka zmurszała oranżeria. Po brudnych szybach, topornych blaszanych ścianach spływa na scenę woda, gdy pada deszcz. W tej blaszanej izolatce wszystko mieni się w świetle reflektorów bądź ciepłych, smutnych świeczek. Kipi wielki samowar i pije się herbatę ze spodeczków. Skądś już znamy takie materii zestawienie; szkła, wody, blachy, drewna, roślin, ognia? Scenografia jest jakby wywołaniem myśli tych nieszczęśliwych postaci, nie potrafiących żyć inaczej, niż jako ciężar dla samych siebie. I tak grają aktorzy. Powoli, pauzując, jak u Stanisławskiego. Czasam