Spierający się o przyszłość wieloletniego szefa Opery i Filharmonii Podlaskiej zdają się zupełnie zapominać o tym, że chociaż do otwarcia nowej siedziby instytucji zostało niewiele ponad rok, wciąż nie wiadomo, jak i za co będzie ona działała - pisze Jakub Medek w Gazecie Wyborczej - Białystok.
Poziom emocji w konflikcie między orkiestrą a dyrektorem białostockiej filharmonii dawno osiągnął temperaturę wrzenia. Z jednej strony muzycy grają szefowi "Czas się pożegnać" i na każdym kroku nazywają go kłamcą. Z drugiej - on karze ich naganami za odmowę przystąpienia do pracy w sytuacji, w której chcą grać, a jego zwolennicy otwarcie nawołują marszałka województwa do wyrzucania zbuntowanych filharmoników z pracy. Szczytem absurdu, jak na razie przynajmniej, były podwójne weekendowe obchody kolejnej rocznicy śmierci Jana Pawła II. Najpierw swój program, bez muzyków, którzy odmówili wystąpienia pod jego batutą, przedstawił Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Dzień później zaś, z gościnnie występującym dyrygentem, zagrała orkiestra. Teoretycznie białostoczanie mogą się cieszyć z takiego rozwoju konfliktu, wszak dzięki niemu oferta kulturalna uległa podwojeniu. Ani dyrygent, ani domagający się jego usunięcia muzycy złymi artystami nie