"Operę za trzy grosze" w reżyserii Jerzego {#os#1241}Grzegorzewskiego{/#} obejrzałam w Teatrze Studio na setnym spektaklu. Blisko trzy lata po premierze. Przedstawienie miało dobrą prasę i nie najlepszą reputację. Znaczy to, że pisano o nim przychylnie, a szeptano nader chłodno, z oględną wyrozumiałością. Zjawisko normalne, ale nieprzyjemne. Opinia szemrana jest bowiem bardziej niebezpieczna od najwredniejszych recenzji. Zwłaszcza w stolicy, choć nie tylko. Recenzjami od dawna nie przejmuje się nikt, nawet ci nieliczni, którzy jeszcze je czytają. Z przyzwyczajenia chyba. Szumek unosi się wokół przedstawienia długo, aż przyklei się wreszcie, niczym etykieta na towarze. Zastępcza, ale trwała. No i przylgnęło. Tak naprawdę "Operą" Grzegorzewskiego zachwycali się na piśmie tylko nieliczni. Najbardziej Tadeusz Nyczek, zwykle niezbyt skłonny do entuzjazmu: "Jakież piękne, dosłownie, wyszło przedstawienie! Gęste od niezwykłych pomy
Tytuł oryginalny
Zarobić na apluz
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 47