„Zaraza” Neila Bartletta w reż. Uny Thorleifsdottir w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Najnowsza premiera w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach to przykład teatru, „który się wtrąca”. „Zaraza” Neila Bartletta w sposób bezpośredni odnosi się do społecznego tu i teraz, robiąc to w sposób wyważony, bez nachalnych odniesień do specyficznych polskich warunków.
Islandzka reżyserka Una Thorleifsdottir ma już w swoim dorobku pracę z zespołem kieleckiego teatru: dwa lata temu wyreżyserowała na tej scenie dobrze przyjętą sztukę Jonasa Hassena Khemiriego „≈[prawie równo]”. Tym razem sięgnęła po sztukę będącą teatralną adaptacją słynnej powieści Alberta Camusa z 1947 roku dokonaną przez brytyjskiego pisarza i reżysera Neila Bartletta, przetłumaczoną przez Jacka Poniedziałka. „Dżuma” Camusa mówi o epidemii, która wybuchła w algierskim Oranie i pochłonęła wiele ofiar. W sztuce Bartletta i przedstawieniu Uny Thorleifsdottir nie pada nazwa tej miejscowości, ani żadnej innej, przez co spektakl osiąga szerszy wymiar uniwersalizmu. Bezwzględny, wręcz okrutny los sprawił, że historia sprzed blisko 80 lat stała się boleśnie aktualna w drugiej dekadzie XXI wieku. W końcu z jakiegoś powodu publiczność na widowni w tymczasowej siedzibie Teatru im. Żeromskiego w Kielcach siedzi w maseczkach zasłaniających usta i nos…
W atmosferę mającej nastąpić za chwilę teatralnej rzeczywistości wprowadza scenografia Mirka Kaczmarka (odpowiada on również za kostiumy i świetną reżyserię światła), którą ze względu na brak kurtyny widzowie mogą oglądać już podczas oczekiwania na pojawienie się aktorów. Na scenie mamy pięć foteli na kółkach, potem pojawi się walizka z kombinezonami ochronnymi i plik gazet publikujących dane o szerzącej się zarazie, rozrzuconych na przestrzeni całej sceny. Wyłożona pleksiglasem podłoga nadaje miejscu akcji charakter laboratorium, sali szpitalnej, tudzież prosektorium. Na ścianach w projekcjach pojawiają się daty, godziny i dane o liczbie osób dotkniętych chorobą lub przez nią uśmierconych. Ze sceny zaś padają słowa przedstawiające historię przebiegu dżumy od momentu znalezienia zdechłego szczura przez doktor Rieux (w tej roli Joanna Kasperek znakomicie oddająca wewnętrzne rozdarcie bohaterki, jedynej bodaj spośród całego grona świadomej zagrożenia, jakie niesie zaraza i starającej się stawić czoła poglądom innych osób na całą sytuację, mając jednocześnie z tyłu głowy lęk o siebie i swoją żonę), poprzez jej rozwój, kolejne ofiary, po zamknięcie miasta aż do ustąpienia zarazy, co nie zmniejsza obaw o przyszłość przysłaniających początkową euforię i nadzieję na normalność.
Analogie do sytuacji związanej z epidemią CVID – 19 są w oczywisty sposób czytelne. Na szczęście zagraniczna reżyserka nie pokusiła się o ingerencję w tekst Bartletta i nie zastosowała, choć w jednej ze scen było to możliwe, słów o „koronawirusie, który jest w odwrocie i nie trzeba się jego już bać”. Pokazuje natomiast różny stosunek ludzi do epidemii w zależności od zajmowanego stanowiska (świetnie pokazuje to scena rozmowy pani doktor z włodarzami miasta) czy pełnionej roli społecznej (vide: dziennikarz Rambert grany przez Bartłomieja Cabaja, który początkowo próbuje uciec z miasta, by w końcu przyłączyć się do oddziałów sanitarnych). W tle bieżących wydarzeń na froncie walki z zarazą przewija się populizm, chęć ukrycia prawdy w celu ograniczenia paniki, nieudolność granicząca z bezradnością władzy wobec groźnego, nie do końca rozpoznanego wroga. Porażające wrażenie robią takie sceny, jak choćby śmierć dziecka. Najważniejsze jednak w „Zarazie” w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego jest słowo podawane przez aktorów (poza wymienionymi w spektaklu występują też: Wojciech Niemczyk – Tarrou, Andrzej Plata – Cottard i Dawid Żłobiński – Grand) z niezwykłą dbałością i świadomością jego ważności. Publiczność mająca za sobą doświadczenie kwarantanny, izolacji, kolejnych lockdownów, choroby czy śmierci kogoś bliskiego lub znajomego chłonie z uwagą tekst sztuki i zdaje się mocno osobiście wszystko przeżywać, o czym świadczyć może cisza, która zalega w teatrze po opuszczeniu sceny przez aktorów nim rozlegną się pierwsze nieśmiałe oklaski, przechodzące w coraz śmielsze i mocniejsze brawa.
„Zaraza” w Kielcach jest przedstawieniem formalnie skromnym, ale ważnym i istotnym, wiele mówiącym wprost o współczesnym człowieku, sprawnie, bez fajerwerków wyreżyserowanym, zagranym bez zarzutu (tylko, na Boga, po co te mikroporty?!). Warto ten spektakl zobaczyć i przeżyć.