Im serdeczniej życzy się scenom zwycięstwa, tym częściej trzeba za karę łykać gorzki pokarm porażki. A przecież wszystkie zazwyczaj wyglądają tak obiecująco: teatry mobilizują się wobec ambitnego zadania, reżyserują twórcy, na których liczyć warto, jest obsada. Po czym, gdy przychodzi do premiery, okazuje się, że cały wysiłek poszedł gdzieś obok celu. Zawsze można znaleźć dziesiątki prawdziwych, obiektywnych przyczyn takiego stanu rzeczy. Ale szukać nie warto - niczego nie mienią. Teatr jest sztuką zespołową, więc jego kondycję najlepiej sprawdzać przyglądając się, czy ta zespołowość jakoś się rodzi, czy też każdy pracuje na własny rachunek, bądź, co gorsza, psując rachunek partnerowi. Parę pokaźnych rozczarowań zafundowała sobie Warszawa w końcówce sezonu 1935/1936. W Teatrze Ateneum Janusz Warmiński przygotował "Wiśniowy sad" Czechowa w idealnie trafionej zdawałoby się obsadzie: a Aleksandrą Śląską (Raniewska
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 27