Odbiorcy kultury wysokiej, jeśli mają naturę konserwatywną, cenią sobie nade wszystko uznane firmy: teatry, aktorów, reżyserów, których sława daje im rękojmię przyzwoicie spędzonego wieczoru. I żądają elementarnego porządku. Jeśli coś nazywa się Narodowy, na afiszu są same gwiazdy, a na koncie kupa pieniędzy z kieszeni podatnika - to musi tu z definicji powstawać wielka sztuka godna roztrząsań i rozbiorów.
Niełatwo i niemiło im perswadować, że taki porządek w dzisiejszym teatrze jest marzeniem ściętej głowy. Któremu to twierdzeniu scena z pomnikiem Wojciecha Bogusławskiego przed frontonem może służyć niestety za spektakularny dowód. Tego, że zaszczytny szyld będzie w gruncie rzeczy paraliżującym obciążeniem powstającej sceny, rozsądni obserwatorzy obawiali się właściwie od momentu, gdy odbudowa wkroczyła w końcową fazę, a w prasie ruszyły dyskusje o niezbędności Narodowego tyleż patetyczne, co naiwne. Obawy wzmogły się, gdy Burkliwy Minister postanowił zostawić po sobie scalony megakombinat narodowej sztuki scenicznej, a desygnowany do zarządzania nim Rzutki Impresario usiłował wprowadzić w czyn pomysły tak oszałamiające, jak światowe gwiazdy recytujące wierszyki na otwarcie bądź wystawianie "w pakiecie" jednego tytułu w wersji operowej, baletowej, dramatycznej i pewnie jeszcze lalkowej. Nominacja Jerzego Grzegorzewskiego została przyję