Dramaturgiczne zabiegi konstrukcyjne okazały się trafne. Nie tak klarownie sprawdza się to jednak na scenie. Akcja zaczyna się wartko, ale słabnie z każdą chwilą, tak jakby na koniec zabrakło pomysłu na rozwiązanie - o "Lilli Wenedzie" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku pisze Anna Bielecka z Nowej Siły Krytycznej.
Trudno dziś w teatrze o inny klucz interpretacyjny tekstów klasycznych niż przeniesienie ich treści do czasów współczesnych. Nie dalej jak dwa lata temu na scenie Teatru Wybrzeże stanął gigantyczny blok prawie rzeczywistych rozmiarów, w którym Jan Klata umieścił bohaterów "Fantazego" Juliusza Słowackiego, uzurpując sobie prawo do diagnozowania polskiego społeczeństwa kapitalistycznego, w którym pieniądz stał się podstawą wszelkich wartości i reguł gry. Teraz duet Wiktor Rubin-reżyser i Bartosz Frąckowiak-dramaturg za sprawą "Lilli Wenedy" Słowackiego przenoszą widza do ekskluzywnego i bogato wyposażonego SPA. Czy istnieje dziś mityczne miejsce, niezwykła kraina, pełna czarów i tajemnic na miarę przestrzeni życia Lechitów i Wenedów? Jeśli dla współczesnego człowieka takim ideałem i niedoścignionym pragnieniem jest SPA, to na scenie udało się je stworzyć z całą konsekwencją. Scenografia Pawła Wodzińskiego z najdrobniejszymi detalam