EN

7.06.2024, 10:57 Wersja do druku

Zamiast metafizyki groteska

„Gra snów” Augusta Strindberga w reż. Sławomira Narlocha w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.

fot. Marta Ankiersztejn/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Przez cały czas trwania spektaklu „Gra snów" Augusta Strindberga czekałam na chwilę, gdy dowiem się, z jakiego powodu dramat ten został wystawiony na scenie Teatru Narodowego i - mówiąc kolokwialnie - co utworem Szweda chciał nam dziś powiedzieć reżyser Sławomir Narloch poprzez swoje przedstawienie. Odpowiedzi nie znalazłam. Nie bez kozery pytam, ponieważ dramat Strindberga jest jednym z najtrudniejszych tekstów do wystawienia zarówno ze względu na swoją zawiłość strukturalną, jak i znaczeniową. Jak już sam tytuł podpowiada, autor zastosował w spektaklu formę naśladującą sen i - jak to w snach bywa - nic nie musi być logicznie czy realistycznie uporządkowane. Niemniej przyczyna, dla której tę opowieść przedstawia się widzom, powinna być czytelna. Szkocki badacz literatury, krytyk teatralny w swojej dwutomowej książce „Dzieje dramatu" cytuje słowa Strindberga, które można uznać za rodzaj didaskaliów: „Wszystko może się zdarzyć; wszystko jest możliwe i prawdopodobne. Czas i przestrzeń nie istnieją. Na niepozornym tle rzeczywistości wyobraźnia kreśli i haftuje nowe wzory, mieszaninę wspomnień, przeżyć, swobodnych fantazji, absurdalności i improwizacji.

Postaci rozszczepiają się, podwajają, mnożą, nikną, utrwalają, zacierają, rozjaśniają. Rządzi nimi tylko jedna świadomość - świadomość śniącego i przed nią nie ma tajemnic, nie ma dla niej niezgodności, skrupułów, praw. Nikogo się tu nie wini, niczego nie uniewinnia, jest tylko prosta narracja. A ponieważ sny bywają przeważnie bolesne, rzadziej przyjemne, opowieść pobrzmiewa nutą melancholii i współczucia dla istot żyjących. Sen, ów wyzwoliciel, bywa czasami okropny, ale gdy ból staje się nie do zniesienia, następuje przebudzenie r cierpiącego uspokaja rzeczywistość, która, choćby najgorsza, wydaje się szczęśliwa w porównaniu z torturami snu.

Strindberg miewał depresyjne nastroje, popadał w kryzysy psychiczne, egzystencjalne, które najsilniej uwidoczniły się pod koniec XIX wieku (żył w latach 1849-1912). Napisana w 1901 roku „Gra snów" uważana jest przez badaczy jego twórczości za utwór będący refleksją nad własnym życiem, powstały na bazie osobistych dręczących go przeżyć psychicznych i poszukiwania rozwiązań w różnych źródłach, m.in. w dziełach naukowych, teologicznych i filozoficznych.

Sztuka „Gra snów" wprawdzie niezbyt często, ale pojawiała się na naszych scenach teatralnych. Z różnym skutkiem. Do udanych należy inscenizacja Macieja Prusa sprzed niemal pół wieku na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie. Nadal pozostaje inscenizacją najlepszą i najgłębiej wnikającą w tajniki tekstu oryginalnego.

Afabularność dzieła, odrealnienie narracji, balansowanie na pograniczu iluzji i szczątkowej realności sprawiają, że sztuka Strindberga jest wyzwaniem nie tylko dla reżyserów i aktorów, ale też dla samych widzów, albowiem wymaga tzw. wyrobionej publiczności, która już cokolwiek wie o pisarzu i jego twórczości. Ponadto jeśli chodzi o reżyserów, sprawia, iż traktują ten dramat jako tekst niezamknięty w konkretnej strukturze, dość otwarty i w związku z tym nadbudowują go często własnymi chybionymi dopiskami oraz dziwacznymi pomysłami inscenizacyjnymi. Najkrócej mówiąc, jest to opowieść o córce hinduskiego bożka, która schodzi do ludzi, chcąc ich bliżej poznać, wędruje przez świat i przypatruje się, jak żyją. Opowieść ta jest przetykana rozmaitymi sytuacjami, które dzieją się w różnych miejscach. Tekst oryginału inspiruje do głębszych rozważań nad ludzkim losem. Niestety, zabrakło owych rozważań w przedstawieniu.

Sławomir Narloch opracował tekst, dramaturgicznie zmieniając niektóre postaci, wprowadzając nowe sytuacje, co spowodowało „przechył" w stronę groteski niestety kosztem głębszej refleksji. Dodał też napisane przez siebie ballady do muzyki Jakuba Gawlika. Można powiedzieć, że muzyczna część przedstawienia wprawdzie nieco podnosi dramaturgię spektaklu, ale zarazem stawia sztukę Strindberga w innym przedziale sensów i przesłania. W przedziale zdecydowanie niższym aniżeli oryginalny tekst sztuki. Nawiązanie do znanych tropów w literaturze dramatycznej, jak ustawienie na środku sceny szafy, przez którą się przechodzi, nijak się ma do całości spektaklu. Owa symboliczna u Brunona Schulza szafa, tutaj, ustawiona na małej przecież scenie, nie wnosi jakiejś dodatkowej refleksji intelektualnej czy filozoficznej, lecz jedynie zagraca to miejsce. Podpieranie się Schulzem w niczym nie pomogło temu bardzo chaotycznemu przedstawieniu, choć z paroma dobrymi rolami, w tym z najlepszą w spektaklu Cezarego Kosińskiego jako Oficera, Adwokata i Poety. 

***

„Gra snów", August Strindberg, oprac. dramaturgiczne, teksty ballad i reż. Stawomir Narloch, scenog. i kost. Martyna Kander, muz. Jakub Gawlik, Teatr Narodowy - Scena przy Wierzbowej, Warszawa.

Tytuł oryginalny

Zamiast metafizyki groteska

Źródło:

„Nasz Dziennik” nr 131

Autor:

Temida Stankiewicz-Podhorecka

Data publikacji oryginału:

08.06.2024