EN

13.04.2021, 10:39 Wersja do druku

Żałuję, że to się kończy

Z Marianem Fiszerem rozmawia Lena Szatkowska

Jest pan scenografem z długim stażem, związanym z płockim teatrem przez wiele sezonów. Po trzyletniej przerwie powraca pan na naszą scenę spektaklem „Bambini di Praga" w reżyserii Marka Mokrowieckiego. To przedstawienie będzie kolejną wspólną realizacją.

Jakiś czas temu pożegnałem się z Płockiem. Bardziej wciągają mnie teraz ogrody. Projektując je czuję się o wiele bardziej swobodny. Ale propozycji dyrektora Mokrowieckiego nie mogłem odrzucić. Śmiem sądzić, że to będzie wyjątkowe przedstawienie, jedno z jego najlepszych. Bardzo osobiste, autorskie. Mokrowiecki tworzy je przez pryzmat swojej prywatnej miłości do Pragi, okresu, w którym nad Wełtawą studiował i zostawił kawałek serca. Zauważyłem u niego rodzaj takiego artystycznego przyspieszenia, którego nie miał wcześniej. Ostrzej zarysowały mu się plany artystyczne. Głód częściowego niespełnienia dał pretekst, by niezależnie od tego czy będzie, czy nie będzie dyrektorem, jeszcze coś zrobił.
Zrealizowaliśmy razem wiele rzeczy w różnych teatrach. Nasza współpraca ewoluowała. Na początku trudno było nawet wyobraźnią wyjść naprzeciw jego koncepcjom, jeśli był czegoś pewny, twardo się tego trzymał, Z biegiem czasu łatwiej wypracowywaliśmy wspólne elementy, częściej ulegał moim pomysłom i zwiększał zaufanie do mnie. Wydaje mi się, że ostatnie spektakle potwierdzają osiągniętą spójność.
Poznaliśmy się na triennale scenograficznym w Pradze. Przyjechałem tam na warsztaty. Potem był teatr w Bielsku-Białej. Ja miałem legitymację ucznia Szajny, więc z lękiem dawano mi cokolwiek do zrobienia obawiając się, że wymyślę jakieś   nieprawdopodobne  historie na scenie. Musiałem trochę „przecierpieć", zanim umożliwiono mi dostęp do poważniejszych realizacji. Pod względem artystycznym nie był to ciekawy czas, ale nabieraliśmy doświadczenia. Naszym pierwszym wspólnym spektaklem był „Skoczek" Andrzeja Niedoby.
W Bielsku zaczęła się moja miłość do gór, zwłaszcza że mieszkałem wówczas w Bystrej, w sąsiedztwie Fałatówki. Gdy kończyła się próba, razem z Mokrowieckim wsiadaliśmy w autobus, który podwoził nas na obrzeże miasta i ruszaliśmy w góry. Godzina czy półtorej wspinaczki, chwilę odpoczynku i powrót inną trasą na próbę popołudniową. Te wyprawy dawały nam szansę na pogłębioną rozmowę o teatrze. Nie byłoby na nią miejsca gdzieś przy kawiarnianym stoliku. Marek Mokrowiecki jest też wielkim miłośnikiem nart. Ja nie jeżdżę.

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Żałuję, że to się kończy

Źródło: