Gdański Molier to kabaret, kino, teatr, musical. To jeden wielki żart. To okrzyk: bawcie się, to dla was i o was.
Najnowsze przedstawienie teatru Wybrzeże łatwo odrzucić. Bez trudu obsypać je można epitetami w rodzaju: kiczowate, pretensjonalne, głupkowate. Ale można też cieszyć się nim i docenić inscenizacyjną inwencję i konsekwencję reżysera Krzysztofa Zaleskiego. Ja zgadzam się na konwencje, w jakiej zrealizował on komedię Moliera w nowym tłumaczeniu Jana Polewki. Myślę sobie: dlaczego nie? Dość mam pluszowych mebli na scenie i aktorów dźwigających ciężar stylowych kostiumów. Molier na gdańskiej scenie najszybciej trafi do pożeraczy fast foodów, wideoklipów, entuzjastów szybkiego kina i zwolenników kultury masowej. "Medyk mimo chęci" rozpoczyna się jak film. Na błękitnym horyzoncie pojawiają się napisy, zapowiadające bohaterów komedii, którzy z impetem wypadają zza kurtyny, by w króciutkich pantomimicznych sekwencjach przedstawić się swojej publiczności. Za chwilę komedianci odgrywają przed nami - na tle wiśniowych zasłon i rampy wyposażon