25 lat temu Jerzy Grzegorzewski próbował zmierzyć się z fenomenem literatury Joyce'a w teatrze Ateneum. A teraz podjął poważną próbę - w Teatrze Narodowym. O tym, czy i jak różnią się te przedstawienia piszemy w dwugłosie "Zagubiony na scenie" i (poniżej) "Zostały tylko pantografy".
Truizmem jest stwierdzenie, że teatr Jerzego Grzegorzewskiego jest teatrem elitarym. Jednak premiera "Nowego Bloomusalem" przygotowanego w Teatrze Narodowym nawet dla zagorzałych wielbicieli poetyki Grzegorzewskiego może stanowić twardy orzech do zgryzienia. Jest wiele przyczyn, dla których spektakl "Nowe Bloomusalem" jest nieczytelny. Pierwszą przeszkodę stanowi materiał wyjściowy - specyfika prozy Jamesa Joyce'a. Fakt, iż w spektaklach Grzegorzewskiego akcja schodzi na plan dalszy, ustępując "wariacjom na temat" sprawia, że jest to teatr trudny, wymagający zarówno znajomości źródłowego tekstu, jak samej natury teatru. Przenosząc dzieło Joyce'a na scenę, Grzegorzewski zinterpretował coś, co samo w sobie stanowiło wyrafinowaną interpretację, sparafrazował parafrazę. W efekcie powstał spektakl, którego sens rozpuszcza się w niespójnych, bełkotliwych monologach. Trudno się dziwić - obszerne fragmenty powieści Joyce'a pisane są tzw. strumieniem świ