"Casablanca" w reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Filip Przedpełski w Newsweeku Polska.
"Casablanca", jeden z najbardziej rozpoznawalnych filmów w dziejach kina, nie miała prawa przejść do historii. Brak pomysłu na scenariusz, błędy reżyserskie i ograniczony budżet-to się nie mogło udać. A jednak przez 70 lat kinomani dają się uwodzić ślicznej Ingrid i cynicznemu Humphreyowi. Ten fenomen spróbował rozgryźć Michał Siegoczyński, przenosząc melodramat Michaela Curtiza na deski Teatru Powszechnego. Co z tego wyszło? Ortodoksyjni miłośnicy czarno-białej "Casablanki" mogą się czuć zniesmaczeni. Pusta scena przypomina bardziej studio filmowe niż zadymioną marokańską knajpę, zamiast jednej pięknej lisy mamy trzy, a jej były kochanek oraz aktualny mąż - czyli Rick i Laszlo - zostają najpierw hipisami, a później parą homoseksualną. Chwilami jest to zabawne (niezłe role tercetu: Franieczek, Ligienza, Falkowski), ale tylko chwilami, bo autorskie wariacje na temat feminizmu, wojny i zła są nie do strawienia.