Wydawałoby się, że w teatrze raz na zawsze przeminęły czasy, kiedy, główną osobą był aktor, kiedy publiczność chodziła "na aktora". Jesteśmy w okresie królowania reżyserów, scenografów. Bramkuje nam tylko królowania kierowników literackich. O dyrektorach nie mówię, bo ci królują zawsze.
Czasem jednak zdarza się, że odżywają echa teatru aktorskiego. Sprawa nie jest łatwa, ponieważ aktor rozdarty przez kwadratowe koło - teatru, telewizji, filmu i radia rzadko potrafi się zdobyć na tak wielki i zakazem indywidualny wysiłek w teatrze, aby przykuć wyłącznie do siebie uwagę widza. Z konieczności bowiem formuła jego istnienia na scenie, planie, w studio musi być na tyle uniwersalna, a mówiąc bez ogródek sztampowa, aby pasowała wszędzie, aby przestawianie się na inny środek przekazu nie zabierało zbyt dużo czasu. Ostatnio smak teatru aktora przypomniano nam w Teatrze Współczesnym przy okazji wystawienia "Jana Gabriela Borkmana" Henryka Ibsena. Oglądając to przedstawienie zapomina się o reżyserii Aleksandra Bardiniego, która przecież umożliwiła wyklucie się jeszcze raz tego typu teatru, i o scenografii Jana Banuchy, "umiejętnie potęgującej nastrój trafnie dobraną kolorystyką. Prawdę mówiąc, mało ważny staje si�