Chyba nad żadnym utworem polskiej literatury nie narosła w ciągu półwiecza taka ilość krytycznych nieporozumień, co nad Weselem Wyspiańskiego. Ma rację Wyka, kiedy twierdzi, że chcąc zrozumieć ten prosty dramat, trzeba przede wszystkim odciąć się od przygniatających go komentarzy. Także od komentarza Wyki, który w powodzi galicyjskich problemów socjologicznych i politycznych również zagubił jakoś sens i prawdę Wesela - pisał Konstanty Puzyna.
Nie on pierwszy uległ tu mitom. Od chwili uroczystego pasowania Wyspiańskiego na Czwartego Wieszcza interpretatorzy Wesela zaczęli mówić o wszystkim, tylko nie o Weselu. Pisano o tajemnicy bytu narodowego, o narodzie tragicznym, o głębiach Wesela, o ejdetycznej wyobraźni, o antyku, o demonologii słowiańskiej, ó tym, czy Wyspiański wierzył w życie pozagrobowe, nawet o istocie cudu. Dorobiono Weselu, wywindowanemu na wieszczy piedestał narodowy, mroczne przedłużenia historiozoficzne i metafizyczne; wydobyto najbardziej powikłane myślowo utwory Wyspiańskiego, których niestety wiele było pod ręką, aby objaśniać nimi dzieło logiczne i jasne. Zapomniano - nie bez powodów - o tym, co uchodziło za oczywiste i nieistotne: że jest to pamflet polityczny. Wśród nieporozumień dokoła Wesela kryło się - przyznajmy lojalnie - niejedno trafne spostrzeżenie. Dotyczy to szczególnie krytyki współczesnej Weselu, dla której spór o dramat był jeszcze konkretną roz