W wesołym nastroju w ubiegłym tygodniu przebiegał w gdańskim Ratuszu Staromiejskim benefis zasłużonej dla Teatru Wybrzeże aktorki, Krystyny Łubieńskiej, niegdyś pierwszej Ofelii Andrzeja Wajdy. Artystka wysłuchiwała wyznań słodkich i najsłodszych. Tonęła w powodzi róż i tulipanów. Bukiety wręczali artystce urzędnicy i poeci - pisze Henryk Tronowicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
Dixieland kapeli Dętko Band dodawał czadu. Lawinowo sypały się deklaracje uwielbienia dla wszelkiej maści czworonogów. W kontekście teatralnym przywołano "Nosorożca". Trochę mi tego wieczoru zabrakło reminiscencji ze scenicznych doświadczeń zacnej jubilatki. I oto Pani Krystyna napomknęła o łódzkiej imprezie "Ofelie. Ikonografia szaleństwa", w której niedawno wystąpiła obok dziesięciu innych aktorek. Performans przewidywał, że każda z pań odtworzy - kiedyś już przez siebie w "Hamlecie" wykonywaną - scenę obłędu. Próżno usiłujemy namierzyć przeklęte fatum, które sprowadziło obłęd na dziewczynę uczuciowo związaną z Hamletem. Jaki jednak koloryt miało owo uczucie, skoro duński książę odsyłał nadobną do klasztoru (spuśćmy oczy na dwuznaczny sens kryjący się w języku epoki Szekspira za... klasztornym sztafażem). Krytycy, niepomni glossy Jana Kotta (profesor uważał, że Szekspirowi nie są potrzebne miłosne sceny kochanków), po