- Mam sporą wolność i mogę robić sztuki dziwnych Polaków, ale łączy się z tym wiele wyrzeczeń. Spróbuj przekonać zagraniczny teatr, żeby wystawił polski dramat, i zobaczysz, że ani polska kultura, ani polski teatr nie są aż takie znowu znane - mówi Natalie Ringler, polsko-szwedzka reżyserka, w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach.
Jesteś szwedzką reżyserką, która zrobiła karierę, wystawiając polskie sztuki. To dzięki tobie Szwedzi poznali i entuzjastycznie przyjęli dramaty Masłowskiej, a na "Naszą klasę" Słobodzianka trzy dni po premierze wyprzedane były bilety do końca sezonu. Każdy, kto choć trochę zna Szwecję, wie, że dokonałaś rzeczy niemożliwej. - Przez całe lata moje chodzenie po szwedzkich teatrach z polskimi dramatami kończyło się beznadziejnie. Kiedyś próbowałam namówić dyrektora jednego z teatrów w Goeteborgu do wystawienia sztuki Różewicza, a on powiedział: "Wiesz, nawet w piwnicy bym ci tego nie dał zrobić". "Nasza klasa" też leżała parę lat. To, że została wystawiona, jest zasługą szefowej sztokholmskiego Teatru Galeasen Sophii Artin. To ona się uparła, żeby pokazać ten tekst. Dzięki niej mogłam zrobić "Między nami dobrze jest" Masłowskiej. A my żywimy przekonanie, że polski teatr jest niezwykle znany i odnosi sukcesy na całym świecie