ERNEST BRYLL mówi romantykami, cytuje ich czasem, częściej parafrazuje. Dziś robi mu się z tego zarzut, choć jeszcze wczoraj krytyka mianowała go nowym Słowackim i Wyspiańskim. Na miejscu pisarza nie martwiłbym się: "Rzecz listopadowa" teraz - w siedem lat po wrocławskiej prapremierze - pokazana w Teatrze Współczesnym przez Erwina Axera, umacnia przeświadczenie, że o polskich zaduszkach, którym nowsze języki poetyckie już nie chcą sprostać, najpełniej jednak mówi się tym językiem od "lecących żurawi". "Rzecz listopadowa" jest - jak pisał niegdyś E. Csató - głosem poety, tłumaczącego polską osobliwość w świecie. Jest nią wciąż żywa pamięć o przeszłych, tragicznych doświadczeniach narodowych, w których każdy z nas, z własnego impulsu a także pod wpływem ciśnienia tradycji zwykł poszukiwać zarówno źródeł naszych błędów i wad, jak też świadectw wielkości. Zarazem tego rodzaju rozpamiętywania nie
Tytuł oryginalny
Zaduszki polskie
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu nr 80