W finale przedstawienia Reżyser (Jan Frycz) otwiera okno znajdujące się po prawej stronie widowni. Słynne okno Starego Teatru, które grało w niejednym przedstawieniu i przez które swego czasu wyskakiwał młody Rollinson w wybitnej inscenizacji "Dziadów" Konrada Swinarskiego. Dziś właśnie przez nie aktor wpuszcza do teatru łyk świeżego powietrza. Tylko że po trzech godzinach dusznego, bełkotliwego spektaklu już nikt nie uwierzy, że Mikołaj Grabowstó jest w stanie przewietrzyć scenę, i to nie tylko scenę przy Jagiellońskiej, ale i scenę narodową, o którą przecież chodziło Wyspiańskiemu w "Wyzwoleniu". Reżyser słusznie wyszedł z założenia, że dzisiejsza rzeczywistość Polski nie dostarcza powodu do pokazania walki o wyzwolenie się z okowów niewoli. Dlatego Konrad nie jest już Konradem z "Dziadów", który pojawia się w kajdanach i którego uwalniają z nich dopiero pracownicy sceny. Nie, on pojawia się znikąd, z ulicy - jak podkreślał Grab
Tytuł oryginalny
Zaduch na scenie narodowej
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Krakowska Nr 127