EN

9.01.2021, 19:28 Wersja do druku

Żadna zaraza teatru nie zniszczy

Celem organizowanego dorocznie przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego Programu Teatr Polska jest ułatwienie  dostępu do najciekawszych spektakli teatralnych z terenu całego kraju mieszkańcom miejscowości, w których nie funkcjonuje scena instytucjonalna. Do tegorocznej, XII edycji zakwalifikował się m. in. spektakl wyreżyserowany  w Teatrze Wilama Horzycy przez Judytę Berłowską na podstawie tekstu Beniamina M. Bukowskiego Mazagan. Miasto. To opowieść o portugalskim mieście, które w wyniku działań wojennych wraz z mieszkańcami i ich dobytkiem, dwukrotnie przepłynęło ocean. Rzecz o emigracji i adaptacji.

fot. Waldemar Dziomba/ mat. teatru

Okazuje się, że dom może być wszędzie. Z domem można wędrować. Organizować go sobie od nowa w każdym miejscu, w którym się znajdziemy. Wystarczy walizka, trochę ulubionych przedmiotów, kilka pamiątek i garść wspomnień. A te przecież zawsze są w nas. Na potwierdzenie owej tezy przedstawienie grywane jest w najrozmaitszych miejscach. To w dużej mierze performatywne wydarzenie teatralne, od premiery, która odbyła się 13 kwietnia 2019, zapraszane bywa do prywatnych przestrzeni mieszkań, biur, urzędów, domów kultury, bibliotek. I w każdym z tych miejsc odnajduje się fantastycznie, funkcjonując już bez ingerencji reżyserki.

- Moją rolą po premierze jest czuwanie nad tym, jak spektakl się rozwija w ramach prób wznowieniowych. Towarzysząc spektaklowi podczas objazdu, nie ingeruję już w przestrzeń, ani w strukturę skończonego spektaklu - mówi Judyta Berłowska. - Tym bardziej, że zespół Mazaganu jest ekipą bardzo twórczą. Opiekę nad spektaklem, a także nad bezpieczeństwem aktorów w epoce covidu przejął już teatr, a dokładniej koordynatorka pracy artystycznej, Magda Jasińska. Ona dokonała też researchu  terenu, rozpisywania budżetu, kosztorysów występów w określonych miejscowościach. Spektakl dotarł do wielu bardzo oryginalnych miejsc. W ramach TEATR POLSKA towarzyszyłam spektaklowi w czterech miejscach na Suwalszczyźnie. Jednym z nich były Sejny, miasto z bardzo ciekawą historią i kontekstem społecznym. Spodziewaliśmy się, że tam Mazagan  zabrzmi interesująco. I tak też się stało.

- Duże wrażenie wywarła na nas Dawna Jesziwa w Sejnach - uzupełnia Magda Jasińska. - Przebywaliśmy w miejscu, które kiedyś pełniło zupełnie inną funkcję, gdzie uczono Talmudu. W spotkaniu po spektaklu uczestniczyli  widzowie, którzy bardzo dobrze znali historię.   Dla nich takim Mazaganem może być wiele miast w Polsce choćby nasz Toruń, do którego po II wojnie światowej zjechali wybitni profesorowie z Wilna czy Lwowa i utworzyli Uniwersytet Mikołaja Kopernika. Ta dyskusja była dla nas bardzo wzbogacająca.

Ciekawym miejscem okazała się też Nowinka, gdzie zaproponowano nam dwie  przestrzenie do grania. Jedną z nich była sala warsztatowa, która jednak ze względu na reżim sanitarny pomieściłaby zaledwie kilka osób. Drugim miejscem do wyboru był plener. Zagraliśmy w altanie na podwórku Ośrodka Kultury. Altana była udekorowana rękodziełem, obrazami, które uczestnicy warsztatów stworzyli na zajęciach, co dodawało jej domowej atmosfery wspólnego biesiadowania.

fot. Waldemar Dziomba/mat. teatru

Niezwykle klimatycznym miejscem była też zbudowana przez Rosjan Stara Łaźnia w Suwałkach. Do 1974 roku XX wieku użytkowana przez mieszkańców zgodnie z jej pierwotnym założeniem. Potem stała zapomniana, na zaniedbanym wokół terenie. Z czasem dokonano jednak rewitalizacji tej przestrzeni, a w dawnej łaźni otwarto galerię i kawiarnię. I tam właśnie graliśmy. W pierwszej chwili zasugerowano nam występ w bardzo nowoczesnej, przestronnej sali wystawienniczej. Wybraliśmy jednak korytarz.

Były tam ściany ze starych cegieł, które pamiętały jeszcze czasy świetności tego miejsca. Jeśli było to możliwe, zawsze wybieraliśmy oryginalne plenery. W Tartaku-Płocicznie był to na przykład sąsiadujący z budynkiem szkoły plac zabaw. Aktorzy ogrywali znajdujące się tam - karuzele, zjeżdżalnie, huśtawki. Dodatkowym efektem okazały się dobiegające z ulicy dźwięki, jak warkot samochodu, czy szczekanie psa.
Covid spowodował, że na spektaklach była mniejsza ilość widzów. Planowaliśmy ok. 50 osób, ale przyszło znacznie mniej. Ośrodki kultury w trakcie przygotowań zmieniały planowane wcześniej przestrzenie na spektakl, co dodatkowo ograniczało ich liczbę. Wszyscy widzowie byli w maseczkach, co powodowało, że nie widać było ich reakcji na to, co dzieje się na scenie. Wybieraliśmy miejsca nieoczywiste - dodaje aktorka, Joanna Rozkosz - w których można było łatwiej stworzyć klimat domowy.

- Dzięki temu objazdowi - wyznaje Magda - zintegrowaliśmy się jeszcze bardziej jako zespół.
Choć w teatrze widujemy się na co dzień, tam nawiązywaliśmy z sobą silniejsze relacje. Wspólnie organizowaliśmy czas wolny  np. wycieczkę do Kruszynian, gdzie znajduje się meczet tatarski, ciekawy dla nas także w kontekście  spektaklu. -- Wszędzie – dorzuca Joanna - przyjmowano nas z ogromną serdecznością. Zapraszano nas również do domów, ale na to brakowało już czasu. W miejscowościach, gdzie jest mały dostęp do teatru na co dzień, przyszła zaskakująco duża grupa ludzi. W Suwałkach czy Sejnach z kolei było ich mniej, za to  moderowane przez Magdę rozmowy po spektaklach były bardzo esencjonalne i dużo dały nam i reżyserce, która przez jakiś czas uczestniczyła w objeździe. A w Gródku czy w Narewce było po 30 widzów i wszyscy zostali na rozmowie. Bo ze względu na covid zamiast warsztatów organizowanych w ramach programu TEATR POLSKA odbywały się dyskusje z widzami.

- Bo i temat spektaklu, i forma – dodaje Magda - bardzo prowokują do rozmów. Choćby obecne w spektaklu wspólne jedzenie zupy ugotowanej przez gospodarzy zbliża ludzi do siebie.
Domy kultury starały się tak zorganizować nam pobyt, żebyśmy nie musieli zbyt często się przemieszczać. Nocowaliśmy w trzech miejscach. Mieszkaliśmy w samym centrum Puszczy Knyszyńskiej oraz w ośrodku nad jeziorem Wigry. Był to również wspaniały czas, pozwalający na kontakt z naturą.

- Dla mnie - dorzuca Joanna - wyjazd ten  był też niesamowitą przygodą. Mazagan jest mało wymagającym spektaklem od strony technicznej, stąd do godz. 15:00 mieliśmy czas wolny, a że mieszkaliśmy w lesie, w pobliżu jeziora mogliśmy korzystać z rekreacyjnych walorów  otoczenia, robić sobie krótkie wycieczki. Podczas spotkań bardzo wiele osób przedstawiało swoją wizję domu. Mówili też o tym, jak sami postrzegają tutejsze Mazagany, bo te miejsca do których docieraliśmy są bardzo mocno doświadczone przesiedleniami; domy wielokrotnie zmieniały tam właścicieli.

fot. Waldemar Dziomba/mat. teatru

- Zupełnie inaczej mi się grało Mazagan na Podlasiu i na Suwalszczyźnie, niż w Toruniu. Pewien wpływ na te odczucia ma też to, kiedy gra się w małym miasteczku, albo na wsi, gdzie dookoła są domy, a nie bloki, ludzie schodzą się z całej okolicy. Czułam, że Mazagan dostaje tam nowego ducha, jako że ten temat jest im bliski. I przez to atmosfera gęstniała. Niesamowite było też to, że graliśmy osiem spektakli z rzędu, co też miało wpływ na ich jakość. Zauważyłam, że po czwartym, piątym przedstawieniu zupełnie inaczej wsłuchujemy się w siebie, pojawiają się inne jakości.  A my, aktorzy zaczynamy bawić się tym spektaklem, grać  z większą swobodą. W jednym z miejsc, w korytarzu był rozłożony dywan, co dawało  efekt domowości, przytulności. Ale nie zapominaliśmy o obowiązujących widzów maseczkach, odległościach, co niestety bardzo utrudniało kontakt aktorów z widownią. Wymagało to od nas większej koncentracji. Trzeba było grać inaczej, ale wymowa określonych scen musiała, być taka sama.

Od czerwca, kiedy otwarto teatry, widzimy tylko same oczy widzów. Reakcja na naszą grę jest ukryta za maską. A w Mazaganie każdy widz z założenia po trosze jest też aktorem i powinien okazywać nam swoje emocje, jakby był  uczestnikiem scenicznych wydarzeń. Chociaż jedna z osób podczas rozmowy po spektaklu powiedziała, że  cieszyła się z tej izolacji, bo za tą maską czuła się bezpieczniej. Tak że w tym spektaklu maska pełni różne funkcje. Nam  oczywiście pracę utrudnia. Bo dostęp do pełnej twarzy, do której się zwracamy, pozwala szybciej nawiązać relację z odbiorcą, uczynić go współtwórcą. W obecnej rzeczywistości, przy szerzej rozstawionych krzesłach trzeba bardziej o tę interakcję walczyć.

Mieliśmy trochę szczęścia, że ten objazd usytuował się między dwiema ostrymi fazami pandemii, nie było już takiej paniki, która teraz powróciła. Zachowywaliśmy oczywiście zawsze wszelkie wymagane zasady bezpieczeństwa- odległość, maseczki, dezynfekcja, ale robiliśmy to z obowiązku, mechanicznie i tym działaniom nie towarzyszył lęk. Widzowie też odpowiedzialnie do tego podchodzili. Także podczas dyskusji.

Znajomi często pytają, czy grając inne spektakle, w teatrze, w zamkniętej przecież przestrzeni, nie odczuwam lęku. Otóż na początku, kiedy zaczynaliśmy pracę po kilkumiesięcznej przerwie, przed premierą Kariery Nikodema Dyzmy towarzyszył mi pewien niepokój. Ale był on w dużej mierze spowodowany długą izolacją, którą ja akurat bardzo wzięłam sobie do serca. Ale potem, kiedy  już tę barierę w głowie przemogłam, emocje zaczęły odpływać. U innych kolegów wyglądało to podobnie. Staraliśmy się oczywiście na tyle, na ile to możliwe, dbać o siebie i odpowiedzialnie funkcjonować także poza teatrem, żeby nie narażać nie tylko siebie, ale i kolegów. Jako widzka też czuję się w teatrze bezpiecznie, bo jesteśmy na spektakl wpuszczani pojedynczo, na sąsiednich fotelach nikt nie siedzi, maseczek zdejmować nie wolno, bo obsługa widowni natychmiast reaguje.

Słuchając tych wspomnień, chłonąc emocje i zapał  jaki  towarzyszył relacjom o tej artystycznej podróży, w której spektakl niczym prawdziwy Mazgan, pomimo wszelakich przeszkód i zagrożeń,  zadomawiał się w bardzo rozmaitych miejscach, pomyślałam, że żadna zaraza teatru nie zniszczy.

Tytuł oryginalny

Żadna zaraza teatru nie zniszczy

Źródło:

Sceny Polskie nr 7/8

Autor:

Anita Nowak

Wątki tematyczne

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych.