Po raz dziewiąty radomski Teatr Powszechny organizuje Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski. Początek w sobotę. Czy po kilku nieudanych edycjach festiwal wróci do czasów swojej świetności? Nawet jeśli nie uda się to jeszcze nie w tym roku, to wydaje się, że ten festiwal powinien być ciekawszy niż kilka poprzednich.
Festiwal, w swoich początkach, był zjawiskiem niepojętym. W szarym, postkomunistycznym Radomiu początku lat 90. ub. wieku padały kombinaty PRL-owskiego przemysłu, na ulicach protestowały szwaczki z fabryki obuwia i startowała dość elitarna, wręcz snobistyczna, impreza teatralna o międzynarodowej randze. Raz na dwa lata na kilka dni prowincjonalne miasto, stawała się pępkiem świata dla "ludzi od Gombrowicza". Przyjeżdżali więc do Radomia wybitni artyści teatru i znawcy literatury z obu stron Atlantyku, z Europy i obu Ameryk. Nigdy nie zapomnę obrazka jak ze snu - spacerująca po obskurnym radomskim Rynku ze śliczną czerwoną różą w dłoni Rita Gombrowicz, patronka pierwszych edycji festiwalu, pod rękę z Janem Lebensteinem, który w Muzeum Sztuki Współczesnej w Radomiu miał swą pierwszą wystawę w Polsce po tym jak wyemigrował z kraju. Po wyjeździe z Radomia inicjatorów festiwalu ówczesnych szefów Teatru Powszechnego Wojciecha Kępczyńskiego