"Faust" w reż. Roberta Wilsona w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Bronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.
Długo oczekiwana i drogo opłacona premiera "Fausta" Gounoda okazała się kompletnym niewypałem. Choć niektóre obrazy tej kosztownej inscenizacji można uznać za interesujące lub oryginalne, całość dzieła operowego została przez amerykańskiego twórcę Roberta Wilsona zamordowana. Nie dadzą się obronić udziwnienia, np. powykręcane i nieruchome niczym figurki wycięte z papieru postacie głównych bohaterów. Szalenie drażni niespójność i niekonsekwencja reżysera, który najpierw każe artystom udawać, że coś piją, choć nie mają kieliszków, a potem Faust otrzymuje ni stąd ni zowąd blaszany kubek. Pod koniec tego pseudonowoczesnego przedstawienia pojawia się też całkiem klasycznie i bez cienia pomysłu tańczący balet. Śpiewacy, poza wykonującym drugoplanową rolę Arturem Rudzińskim, kompromitują stołeczną scenę, a już największą zbrodnią jest zrobienie z najurodziwszej polskiej solistki Moniki Lendzion odrażającego, łysiejącego faceta.