"Szalone nożyczki" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Robert Kordes w Życiu Kalisza.
Publiczność polubi ten spektakl jeszcze zanim na niego pójdzie. Właściwie już go polubiła, chociaż jeszcze o tym nie wie. Fama rozchodzi się pocztą pantoflową. "Szalone nożyczki" w Kaliszu, jak i gdzie indziej, są skazane na sukces, choć nie musi to być komplement. Mniej więcej do połowy, czyli do przerwy, jest to dość szablonowa komedia kryminalna, której akcja rozgrywa się w salonie fryzjerskim. Autor ani reżyser nie obiecują nam zawiłej ani zaskakującej intrygi, a humor też widywaliśmy już bardziej szampański. Jedynym może elementem, który w tej pierwszej części wystaje poza schemat tego, co w teatralnych farsach najbardziej typowe, to wtręty lokalne, w tym przypadku kaliskie. Przewijają się one zresztą przez cały spektakl. Niektóre z tych dowcipów są nawet śmieszne, inne mniej. Poczucie humoru to sprawa indywidualna, choć istnieją też sensowne odpowiedzi na pytanie, z czego śmieją się Polacy jako ogół. Ja parsknąłem śmiech