„Syndrom Don Kichota” z Teatru Narodowego im. Vasile Alecsandriego w Jassach (Rumunia) na Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Trans/Misje Trójmorze w Rzeszowie. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalu.
John Maxwell Coetzee w książce Powolny człowiek interpretuje mit Don Kichote w niebanalny sposób. Główna bohaterka opowieści, Elisabeth Costello, próbując dotrzeć do swojego przyjaciela Paula i namówić go do jakiejkolwiek życiowej aktywności, wygłasza pełen pasji i żarliwości monolog: Pamiętaj, namiętności żądzą światem. Wiesz o tym, nie jesteś analfabetą. Bez namiętności świat nadal byłby pusty i bezkształtny. Weź Don Kichota. On nie siedzi w bujanym fotelu, lamentując, jaka nudna ta La Mancha. On wkłada miskę na głowę, dosiada wiernej szkapiny i wyrusza przed siebie, dokonać wielkich czynów. (…) Spróbuj, Paul. Przekonaj się, na co cię stać. (…) Stań na pierwszym planie. Żyj jak bohater. Oto, czego nas uczą klasycy. Bądź główną postacią. Bo inaczej na co nam życie.
Przypomniałem sobie tę książkę i ten epizod w trakcie spektaklu Radu Ghilasa, próbując w jakiś sposób połączyć jego tytuł – Syndrom Don Kichota – z jego treścią. Rumuńska opowieść o nastolatku i jego dysfunkcyjnej rodzinie niezwykle do tekstu Coetzee’ego pasowała. Oto chłopiec z „dobrego domu”, pozostawiany w gruncie rzeczy samemu sobie, na co dzień żyje w pełni wpasowany w życie swojej rodziny, podporządkowując się pozornie „zasadom”, których w gruncie rzeczy nikt – ani on, ani rodzice, którzy je wymyślili – nie respektuje. Rodzinę chłopca tworzą ludzie żyjący swoim życiem w oddzielnych pokojach, komunikujący się ze światem za pomocą wszechobecnych ekranów (komputerów lub smartfonów). Chłopiec skutecznie porusza się w domowym świecie złudzeń (o wspaniałej rodzinie – inny rys donkichotowego mitu), ale świat wymaga od niego czegoś więcej, zaczyna więc – inaczej niż Paul z Powolnego człowieka – działać na własną rękę, może dlatego, że jest po prosu młody, a dosiadanie wiernej szkapiny i wyruszanie przed siebie, żeby dokonać wielkich czynów, jest po prostu atrybutem młodości. Staje się bohaterem pierwszoplanowym, aczkolwiek jego opowieść kończy się tragicznie, gdyż na skutek jego wyborów ginie człowiek. O ile Don Kichot był zdolny do jakiejś cudownej autorefleksji, o tyle bohater sztuki Carmen Dominte tej autorefleksji nie posiada i nie może jej posiadać, a to właśnie z powodu swojej niedojrzałości. I tu rola rodziców! To oni w pierwszym rzędzie powinni przekazać dziecku wszystko, co wiedzą i czego ich nauczono. Niestety, tak się nie dzieje, szkoda tylko, że za brutalną lekcję, jakiej udziela im życie, zapłaci inny chłopiec.
Spektakl Ghilasa jest surowy i niezbyt teatralnie wyszukany. Zazwyczaj uznałbym to za wadę, ale nie w tym przypadku. Problem, który Dominte porusza, jest bowiem niezwykle uniwersalny, powszechny i ważny, warto więc poświęcić nawet najbardziej atrakcyjną teatralną konfekcję na rzecz przejrzystości i komunikatywności spektaklu. Zespół Teatru Narodowego w Jassy na czele z Radu Ghilasem poszedł tą drogą, czego efektem były frenetyczne oklaski i tłum widzów na pospektaklowym spotkaniu.