Naśladując stylistykę piwniczną, należałoby zacząć: - 28 maja, w cudny, niemal letni dzień, w stanie ukwiecenia okolicy wręcz zniewalającym, przy smętno-skocznych dźwiękach krakowskich jazzmenów cmentarzem Rakowickim w Krakowie przemierzał dziwny, trochę żałobny, ale właściwie pogodny orszak - o Andrzeju Warchale pisze Leszek Długosz w Rzeczpospolitej - Plus Minus.
Pogrążony w smutku i zadumie, balansując przy tym synkopowo w rytm poddawanej właśnie muzyki, odprowadzał aż na krańce doczesności urnę z prochami Andrzeja Warchała. Artysty z Piwnicy pod Baranami. Żartowano, że i komunikaty z podziemia dawno nie notowały tak osobliwej, nietypowej imprezy na powierzchni. A teraz ode mnie. - Andrzej Warchał był niemal moim rówieśnikiem i w polowie lat 60. zaczęliśmy niemal razem swoje występy w Piwnicy pod Baranami. Powszechnie przyjmuje się, że artystycznie był to najlepszy czas tego zespołu. Ale też i najtrudniejszy. Piwnica miała wtedy niewielki, lecz imponujący skład osobowy. Nie było łatwo dołączyć. Andrzej, próbując wejść do kategorii monologistów tekściarzy, wyjątkowo nie miał lekko. Na tym polu zbyt wielka była dominacja Wieśka Dymnego. Pod każdym względem. W dodatku Andrzej postawił na stylistykę jakby niepiwniczną. Proponował teksty odarte z literatury. Bez określonej poetyki, metafory, ko