W szafie z napisem "repertuar bulwarowy" sztuka Petera Shaffera "Amadeusz" stoi na jednej z wyższych półek. Niepodobna odmówić jej zalet: wartkości, lekkości, inteligentnego skrojenia - ale już co do głębi opowieści o zderzeniu Salieriego z Mozartem, układnej miernoty z nieokrzesanym geniuszem, można mieć wątpliwości. Co skłoniło Zbigniewa {#os#5967} Brzozę{/#} i Dorotę {#os#8679}Kołodyńską{/#}, by wtłoczyć Shafferowskie paradoksy i bon moty w czarną dziurę skąpych, ponurych dekoracji dobrych do Strindberga? Chęć przydania sztuce wagi ponad stan - czy mizeria finansowa i konieczność przyoszczędzenia na przepychu habsburskiego dworu? Mizerią (dotykającą nie tylko warszawskiego Studia) nie da się wszakże tłumaczyć, dlaczego ten światek szkicowany jest na scenie niejako z zaciśniętymi zębami, a dyskretne szpilki oryginału zmieniają się w grube karykatury. Dlaczego cesarz (Sławomir {#os#375} Orzechowski{/#}) jest ociężałym
Tytuł oryginalny
Za mało nut
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 7