Niepisana zasada teatralna głosi, że lepiej, by widz czuł po spektaklu niedosyt, niż przesyt. Nie zastosowali się do niej artyści z zespołu baletowego z Murcji, których spektakl zaistniał jak 100 wisienek na jednym torcie - pisze Monika Wasilewka w Gazecie Wyborczej - Łódź.
Murcja to stolica południowo-wschodniej prowincji Hiszpanii, granicząca z jednej strony z gorącą Andaluzją - ziemią flamenco, z drugiej zaś - z Kastylią La Mancha, ojczyzną Don Kichota. Od siedmiu lat jest miastem partnerskim Łodzi. Artyści zaproponowali widzom elementy hiszpańskiego tańca klasycznego oraz flamenco, z typowymi dla tych sztuk akcesoriami - kastanietami, wachlarzami, chustami, butami na obcasie głośno wybijającym rytmy, falbaniastymi sukniami. Efekt egzotyki silnie zadziałał na początku pokazu, ale ponieważ widowisku zabrakło dramaturgii i różnorodności, szybko stało się monotonnie. Nie porywała choreografia oparta na prostych chwytach, zabrakło emocji i specyficznej dla profesjonalnych zespołów flamenco spontaniczności. Co to zresztą za flamenco, z muzyką odtwarzaną z płyty i melodią przypominającą nagrania na fletnię Pana, sprzedawane na nadmorskim deptaku przez Peruwiańczyków? Na scenie wirowało coraz więcej kolorowych sukien