"Faust" w reż. Roberta Wilsona w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Olgierd Pisarenko w Ruchu Muzycznym.
Długo oczekiwana i odkładana premiera, która miała podbudować marniejący w oczach image poprzedniej dyrekcji Opery Narodowej, odbyła się w miesiąc po powołaniu kolejnej. W polskim życiu operowym wszystko dzieje się z opóźnieniem, które się nie zmniejsza, lecz narasta: o ile za czasów Bogusławskiego nowości trafiały na warszawską scenę rok, dwa po prapremierze, o tyle dziś repertuarowe zaległości i zaniechania dotyczą niemal całej opery XX wieku. Wielkich reżyserów (Pizzi, Kupfer, Freyer) poznajemy w ćwierć wieku po ich apogeum twórczym. Również Robert Wilson, który święcił tryumfy w latach osiemdziesiątych inscenizując Einsteina na plaży Philipa Glassa, a potem jeszcze wiele repertuarowych dzieł operowych, dopiero teraz trafił na naszą największą scenę. Paradoksalnie, zawdzięczać to należy byłej dyrekcji, jak się mówiło - niechętnej nowoczesnemu teatrowi reżyserskiemu. Jakkolwiek by to było, premiera "Fausta" w reżyserii Wilson