"Diabelski młyn" w reż. Romualda Szejda w Teatrze Scena Prezentacje w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Bulwarowe sztuki nie należą wprawdzie do tych z tzw. górnej półki dramatów intelektualnych, ale - podobnie jak tamte - też wymagają rzetelnej reżyserii i dobrego aktorstwa. Może nawet jeszcze bardziej, gdyż w sztukach bulwarowych rzadko bywa tak, aby sam tekst mógł obronić się przy nieudanej reszcie. Rzecz staje się wówczas jedynie stratą czasu, przynajmniej dla widzów. W kameralnym, dwuosobowym przedstawieniu "Diabelski młyn" nie ma mowy o stracie czasu. Wręcz przeciwnie. Banalnie - w sferze treści - zapowiadający się początek w miarę rozwoju akcji coraz bardziej intryguje licznymi zwrotami sytuacji aż po całkowicie zaskakujący finał. Rzecz dzieje się w ciągu kilkunastu godzin w Paryżu. Bohaterami są kobieta i mężczyzna, którzy przypadkowo (tak przynajmniej z początku wygląda) spotkali się w jakimś pubie. Mężczyzna, zachęcony uśmiechem kobiety, przysiadł się do jej stolika i w taki właśnie banalny sposób nawiązała się znajomość.