CAŁA kulturalna Warszawa ( i Warszawka) chodzi w lipcu do Teatru na Woli na Romka {#os#9830}Polańskiego{/#}. Zafundował jej te emocje z dreszczykiem Tadeusz {#os#1012}Łomnicki{/#} na swoje odejście. I ja trafiłem na to dreszczowisko pt. AMADEUSZ pióra Petera Shaffera, czyli na opowieść o tym, jak "stary ramol operowy", powodowany zawiścią (Salieri), wykończył wybranego przez Boga Mozarta. W teatrze ścisk i tłok. Wszystkie fotele na widowni; wszystkie dostawki, wszystkie występy muru, stopnie, i co tam jeszcze wystaje ponad podłogę, zajęte. "Ach, jakie to wspaniałe i nowoczesne - mówią damy w przerwie". "Cóż za mistrzowska reżyseria - stwierdzają skromnie koneserzy". Tylko co do sztuki zachowują rezerwę. Istotnie, jest to taka sobie sztuczka po amerykańsku błyskotliwa i po amerykańsku sentymentalna, płytka. Przed wojną byśmy powiedzieli, "coś dla kucharek!" Teraz nie ma kucharek. Są za to "prości ludzie", "przedstawiciel
Tytuł oryginalny
Z warszawskeigo salonu
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Bałtycki Nr 135