Z perspektywy zasypanego grudniowym śniegiem Montrealu polsko-polska wojna teatralno-narodowa jawi się niczym jakiś tajemniczy, mikronezyjski obrzęd plemienny - pisze Tadeusz Bradecki w Dialogu.
Obrzęd bez wątpienia dla tubylców ważny, angażujący większość mieszkańców lokalnych szałasów, obrzęd, w którym długość pały i siła zamachu wydają się pełnić rolę kluczową, natura jednak i głębszy sens owego rytuału pozostają nieuchwytne i niezrozumiałe. W zasypanym śniegiem Montrealu mieszkańcy namiętnie swoje miasto odśnieżają, a poza tym chętnie chodzą do teatru - ostatnio na nową, wyjątkowo udaną wersję sztuki "5 razy Albertyna" Michela Tremblaya. Już dziś cieszą się też na zapowiedzianą na kwiecień nową premierę Roberta Lepage'a "Diamonds", trzecią część z zaplanowanego na lat kilka cyklu "Playing cards". O prasowym łomocie nad Wisłą, o zrywanych spektaklach, o socjalistycznych w treści i narodowych w formie oświadczeniach quebekańczycy najzwyczajniej w świecie nic nie wiedzą. Z dalszej perspektywy widać wcale wyraźnie, że polskie życie teatralne już od dłuższego czasu postawiło na teatr głośny, kosztem teat