No, nareszcie! Po żałosnych pseudo musicalach - wypranych często z dowcipu, po kompilacjach niby rewiowych, po przy ciężkich inscenizacjach niebogatego zresztą repertuaru... wreszcie udana premiera "nowości", która liczy ponad pół wieku... Rudolf Friml, kompozytor i pianista amerykański czeskiego pochodzenia, to oczywiście nie Offenbach, Jan Strauss, czy popularny u nas Lehar, lecz jego "Król włóczęgów" cieszył się i cieszy dużym powodzeniem na scenach polskich, zaś po melodyjną operetkę "Rose-Marie" sięgnął już w 1934 r. Teatr Wielki w Warszawie. Co prawda akcja operetki rozgrywa się pod koniec i XIX stulecia i stanowi piękną baśń o bohaterskiej przeszłości Kanady, jej dzielnych traperów, Indian prawych i skażonych złymi wpływami cywilizacji białych. Lecz tłumacz, znany poeta, Bogdan Ostromęcki całość uwspółcześnił, przesuwając ją na lata powstania utworu. Tym razem realizatorzy uczynili bardzo wiele, by te "starajcie" - o
Tytuł oryginalny
Z Operetki Warszawskiej Rose-Marie
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Ludowy nr 230