W programie przygotowanym z okazji obecnych, dwunastych już Spotkań Warszawskich roi się od sformułowań entuzjastycznych: "żywość życia teatralnego", "rozwój w kierunku polskiego dramatu współczesnego" etc. Oto co znaczy z konieczności czynić cnotę. Bo co prawda pokazano w stolicy głównie współczesność, to jednak nie dlatego, by prezentowała się nader okazale, ale raczej z braku konkurentów. Od trzech lat nie pojawiło się na scenie ani jedno godne głębszej uwagi przedstawienie wielkiej klasyki. Jeśli zaś chodzi o "żywość"...
Tegoroczne Spotkania odbijały "stan faktyczny polskiego teatru". Ich poziom był - jak rzadko - wyrównany. Bardziej lub mniej interesujące, bardziej lub mniej harmonijne (tu pierwszeństwo należy do "Garbusa" Jarockiego) i przekonywające, nie kryły przecie żadnych niespodzianek ani wyjątkowo przykrych, ani będących wydarzeniem. Poza "Umarłą klasą" Kantora ("Polityka" 33/76), sprowadzoną do Warszawy jako tzw. "impreza towarzysząca", nie wywołały też poruszenia już przed rozpoczęciem przeglądu, jak to nieraz bywało. I sytuacja ta do końca nie uległa właściwie zmianie. Na najwięcej oporów napotkało u stołecznej publiczności "Wesele" (Teatr Wybrzeże). Niezupełnie sprawiedliwie, choć istotnie trwające ponad 3 godziny przedstawienie, budzi i pewne znużenie, i poważny niedosyt. Wynika on zarówno z aktorskich niedostatków, jak i reżyserskich słabości, obracających w wielu miejscach wniwecz generalną myśl interpretacyjną, zmierzającą - jak się