Niech nikogo nie zmyli tytuł ani fakt, że na scenie występuje 11 aktorek: "Dziewczynki" Ireneusza Iredyńskie, że to nie jest sztuka o kobietach.
Chociaż początek akcji i na to by wskazywał: w pałacyku pozostającym pod państwowym zarządem leciwa i szacowna pani profesor organizuje weekendowe spotkanie zaprzyjaźnionych z nią pań ze środowisk inteligenckich. Ma zamiar utworzyć coś w rodzaju kobiecego klubu z określonym programem teoretyczno-feministycznym - w myśl idei: kobiety kiedyś obejmą przewodnictwo nad światem i będzie to jedynym rozsądnym wyjściem dla tego świata. Że z takiego spotkania nic mądrego wyjść nie może, wiemy już po przeczytaniu pierwszych zdań. Ale Iredyński nie byłby Iredyńskim, gdyby dla skompromitowania "sympozjum" posłużył się ujawnieniem kobiecych ograniczeń, kompleksów, namiętności Nie; on idzie dalej, nie pisze wcale o kobietach. O czym zatem pisze? Pisze o przemocy, o zachowaniach grupy i w grupie, o manipulowaniu, o strachu i o konformizmie, o warunkach rodzenia się przywództwa i wreszcie o fasadowości i użytkowości ideałów oraz i